Czasami człek musi
- Szczegóły
- Kategoria: wydziergane z marzeń
Oj musi, całe życie coś trzeba, ale jeśli już sił brakuje, to odpocząć też trzeba.
Zapraszam Was na małe co nieco o Krecie. Nie będę się rozpisywać o zabytkach, kawiarniach, miejscach odpoczynku, bo to znajdziecie w każdym przewodniku. Chcę wam pokazać to piękne miejsce moimi oczami.
Wiecie, że lubię dziergać, ale oprócz pasji dziergania lubię trochę zaszyć się w miejscu, gdzie mogę usłyszeć swój oddech i jak to mówią, ponapawać się otoczeniem.
Już kolejny raz odwiedziłam Kretę. Przylot do Chanii, stamtąd wynajętym samochodem na południe Krety. Region Sfakii jest chyba najbardziej dzikim i nie tak mocno zmienionym pod turystykę rejonem Grecji. Teren bardzo trudny pod uprawę roślin, a mieszkańcy głównie żyją z hodowli zwierząt, a w sezonie letnim z wynajmowania kwater turystom.
Turystów na plaży jest niewielu, a miejsc do zwiedzania mnóstwo. Dla aktywnych polecam kaniony o bardzo zróżnicowanym stopniu trudności. Można przez nie przespacerować się z dziećmi, ale są też takie, że bez pomocnej dłoni towarzysza raczej nie do przejścia.
Idziemy na szczyt. Jest piękny, wczesny ranek. Gospodarz kiwa do nas z tawerny i zaprasza na wieczór. odpowiadamy, że tak, jak tylko wrócimy ze szczytu. Wskazał nam najlepszą drogę.
Idziemy obok zagrody z owcami. Tak na oko jest ich z dwie setki. Słońce zaczyna przypiekać coraz bardziej. Wspinamy się do jaskini na wysokości ok. 1600 m. Na początku idzie gładko, już dawno wybiliśmy sobie z głowy, że szlak będzie oznaczony jak w naszej części Europy. Tu szlak wskazują ułożone na sobie kamyki. Idziemy wzdłuż prowizorycznego rurociągu z wodą. Wygląda tak, jakby woda była przepompowywana z innej części góry.
Jest, żółty słupek z tabliczką oznaczającą szlak E4. Jesteśmy na dobrej drodze. Robimy kilka fotek dla upamiętnienia pobytu niczym królowa życia. Niby nie jest wysoko, tylko 1600m n.p.m., ale jakoś coraz ciężej się oddycha.
Po kilku godzinach docieramy do jaskini. Jest wielka, głęboka, mnóstwo ptaków i nikogo poza nami. Trochę łydki odrapane przez kłujące krzewy, ale banan na twarzy wskazuje, że tego nam trzeba było.
Po krótkim odpoczynku i pobieżnej wizycie w jaskini przyszedł czas na powrót. do zachodu słońca powinniśmy zdążyć.
Nasz plan zaczął się nieco sypać. Szlak zaznaczony na szczycie prowadził nas w kółko. czuliśmy się trochę niczym bohaterowie powieści Tolkiena na wyprawie Tam i z powrotem. Postanowiliśmy zapomnieć o malowidłach na kamieniach i ruszyć zgodnie ze wskazaniem mapy i poczciwego kompasu.
Niestety liczne wąwozy, przepaści i zasieki z krzewów uniemożliwiały prosty powrót wg wyznaczonego azymutu. Omijaliśmy wzniesienia, przepaści i krzaczory, to jednak mocno spowalniało nasz powrót. Czuliśmy pewien dyskomfort, gdy słońce już chowało się za wierzchołki drzew. Nie mieliśmy w planie nocowania pod drzewem. Nasz szybki krok zmieniał się miejscami w trucht.
Jakaż była nasza radość jak zobaczyliśmy znajomy rurociąg z wodą. Teraz trzymając się tego znaku, zdołaliśmy już po zachodzie słońca dotrzeć do wioski, gdzie pozostawiliśmy samochód.
Przechodząc obok zagrody z owcami, przetarliśmy oczy ze zdumienia. Kiedy nas nie było, a raczej, kiedy byliśmy na górze, w zagrodzie ilość owiec została jak nie potrojona to na pewno zdublowana. W jednym momencie narodziło się z dwieście nowych owieczek. Co za precyzja w planowaniu ciąży.
Już jest nasz samochód. Obok widzimy zainteresowanie samochodem ze strony mieszkańców wioski. Twardo idziemy, kiedy już nas zauważono, to cichutko rozeszli się do domów. Chyba się trochę o nas martwili :-)
Po powrocie do pokoju stwierdziłam, że zastrzyk z adrenaliny już był, teraz zabiorę się do dziergania kolejnych projektów.
Historia ta wydarzyła się kilka lat temu, jednak od tamtej pory niewiele się zmieniło na Krecie. Piękne widoki są wciąż inspirujące do kolejnych podróży i wyzwań, a także do dziergania nowych, kolorowych dzianin.
Komentarze
Pozdrawiam