Jak Mariolcia klątwę zdjęła - odc. 3
- Szczegóły
- Kategoria: Zmyślone historie
Mariolcia wiedziała, że życie rzadko bywa spokojne, gdy prowadzi się sklep pełen magicznych włóczek. Jednak tego ranka, kiedy skończyła parzyć swoją ulubioną herbatę Earl Grey i właśnie zamierzała usiąść z kubkiem w dłoniach, poczuła dziwny dreszcz na karku. Zegar w sklepie, który zawsze chodził bez zarzutu, nagle stanął, a ciche tykanie zamilkło. Wiedziała, że to znak.
Zbliżyła się do regału, na którym leżał stary, prawie zapomniany motek — ciemnozielona włóczka o splocie tak skomplikowanym, jakby sama natura uwięziła w nim sekrety lasu. To był motek, który Mariolcia otrzymała przed laty od staruszki z Polski, dawnej przyjaciółki swojej babci. Zawsze miała przeczucie, że jego magia będzie kiedyś potrzebna. Teraz motek zdawał się pulsować ciepłem, a nici drżały, jakby czekały na jej dotyk.
Gdy Mariolcia chwyciła włóczkę, poczuła, jak świat wokół niej wiruje. Przeszywający chłód i zapach wilgoci rozległ się wokół, a ciche szepty przeszłości zaczęły nabierać formy. Nagle, zamiast sklepu, otoczyło ją starodawne, kamienne miasto, skąpane w półmroku. Znała to miejsce. W dzieciństwie babcia opowiadała jej historie o Bieczu, polskim miasteczku nad rzeką Ropą, gdzie w średniowieczu szkoła katów szkoliła mistrzów swojego rzemiosła. Miejsce piękne, ale przeklęte.
Zimny wiatr owiał twarz Mariolci, a jej wzrok padł na potężną, kamienną basztę, która górowała nad miastem. Wiedziała, że to tutaj doszło do tragedii. Młodzieniec, niesłusznie oskarżony o kradzież motków włóczki, miał poślubić piękną dziewiarkę — miłość jego życia. Śmierć niewinnego chłopaka z rąk kata rzuciła klątwę na miasto i jego dziewiarki. Włóczki zaczęły kruszeć, a talent ich rąk słabł z pokolenia na pokolenie. To z powodu tej klątwy wzywano Mariolcię.
Przed Mariolcią nagle pojawił się cień — duch młodzieńca, który wyciągał do niej rękę. Jego oczy pełne były bólu, ale także nadziei.
— Pomóż mi, Mariolciu. Oczyść moje imię, uratuj mnie i moją ukochaną dziewiarkę. — Szept chłopaka rozszedł się echem, jakby dobiegał ze wszystkich stron.
Mariolcia wiedziała, co musi zrobić. Oplotła dłonie ciemnozieloną włóczką, zamykając oczy. Skoncentrowała się na splocie, który wyzwalał moc, a magia przeszyła ją dreszczem, wciągając w wir czasu. W jednej chwili była w średniowieczu — stała na kamiennym bruku przed katem, który unosił miecz nad młodzieńcem.
— Czekaj! — zawołała, a jej głos rozległ się echem po placu.
Kat zawahał się, a tłum, który zgromadził się wokół, zamarł. Mariolcia wiedziała, że ma tylko chwilę, by przekonać strażników i katów o niewinności młodzieńca. Wyciągnęła zza pasa motek włóczki — biały, święty, utkany z magicznych nici prawdy. Włóczka rozplątała się, a nici zaczęły wić się w powietrzu, tworząc obraz prawdziwego winowajcy — mężczyzny o przebiegłych oczach, który sprytnie podmienił motki, by wzbogacić się na krzywdzie młodzieńca.
Ludzie zamarli, a kat opuścił miecz. W jednej chwili klątwa została przerwana, a Mariolcia poczuła, jak magiczna siła przenosi ją z powrotem do współczesnego świata.
Gdy otworzyła oczy, znowu była w swoim sklepie. Zegar znowu zaczął tykać, a w powietrzu unosił się zapach lawendy i herbaty. Na ladzie leżała lokalna gazeta, która cudem pojawiła się z Polski. Na pierwszej stronie widniało jej zdjęcie, a pod nim napis: „e-dziewiarka uratowała Biecz. Klątwa zdjęta, miasto wolne”. Uśmiechnęła się, widząc artykuł. Wiedziała, że jej praca w „e-dziewiarce” to coś więcej niż tylko sprzedaż włóczek. Była strażniczką tajemnic, które wymagały odrobiny magii — i ogromnego serca.
Komentarze
Bardzo się cieszę, że jest kolejna część opowieści.
Uwielbiam takie opowiadania, jak najwięcej proszę, świetnie się je czyta!