Zmyślone historie
- Szczegóły
- Kategoria: Zmyślone historie
Rozdział I: Mariolcia i Kot na Progu
Mariolcia stała przy ladzie, zwijając cienką włóczkę w delikatne kłębuszki, kiedy nagle do sklepu wszedł on. Kot, znany w okolicy pod imieniem Bartek, podążał pewnym krokiem, jakby znał miejsce lepiej niż ona sama. Był to nieco zrzędliwy, aczkolwiek przemiły kot, który od lat odwiedzał "e-dziewiarkę" w każdą możliwą pogodę. Mariolcia zauważyła go od razu, chociaż to nie był zwykły kot. Miał w sobie coś szczególnego. Może to jego szare futro, które mieniło się w świetle, a może tajemnicze spojrzenie.
– Mariolciu – powiedział Bartek, siadając na stole i zaczynając drapać się za uchem – potrzebuję twojej pomocy.
– Cóż, Bartek, jesteś tutaj, jak zawsze. Co się stało? – zapytała z uśmiechem Mariolcia, choć coś w tonie kota sugerowało, że tym razem sprawa jest poważniejsza.
– Mój kuzyn – zaczynał Bartek – mieszka we Wrocławiu, w schronisku. Nazywa się Archibald. Jest... wyjątkowy. I wiesz, Mariolciu, ostatnio nie jest najlepiej. Właściciel zmarł, a on sam trafił do tego strasznego miejsca. Jest zimno, samotnie, a serce jego zaczyna pękać.
– Wrocław? – powtórzyła Mariolcia. – Ale co mogę zrobić? Mam tu tylko włóczki…
Kot uniósł łeb, patrząc na nią z powagą.
– Włóczki, Mariolciu, to może być początek. Ale nie o to chodzi. Musisz przenieść się tam, do Wrocławia. Archibald potrzebuje twojej pomocy. On nie potrzebuje dzianin, Mariolciu, potrzebuje serca.
Mariolcia spuściła wzrok na kłębek włóczki w dłoniach. Słowa kota były jasne, jak nigdy wcześniej. Wzięła głęboki oddech i poczuła w sercu coś, czego się nie spodziewała – poczucie misji.
– Jeśli to, co mówisz, to prawda – odpowiedziała, – to zrobię to. I zbiorę serca wszystkich, którzy mogą pomóc. Włóczki na razie zostawiam. Zorganizuję licytację.
Rozdział II: Archibald, Pies o Szlachetnych Korzeniach
Archibald był psem, jakiego mało. Był to rasowy Home Finder, pies o niepospolitym rodowodzie. Jego matka była psią arystokratką, pochodzącą z linii zwycięzców wystaw, a ojciec to cygański przystojniak, który miał w sobie coś dzikiego i nieokiełznanego. Archibald był połączeniem elegancji i wolności, jednak to serce miał największe. Kiedy jego pan, Lord Harrowfield, zmarł, Archibald stracił nie tylko dom, ale i sens życia.
Schwytany przez służby miejskie, trafił do wrocławskiego schroniska. To, co tu zastawał, nie miało nic wspólnego z jego dawnym życiem w luksusowym zamku. Zimne betonowe ściany, nieprzyjazne spojrzenia innych psów, zapach wilgoci. W schronisku tym jednak nie było miejsca na zapomniane marzenia – jedynie praca, pomoc i oddanie dla zwierzaków. Wrocławskie schronisko dla zwierząt, jedno z najlepiej zorganizowanych w Polsce, od lat było domem dla porzuconych i zagubionych stworzeń. Właściciele i pracownicy byli oddani swojej pracy, dbając o każdy szczegół, aby każde zwierzę poczuło się bezpiecznie.
„Nie jesteś tu sam, Archibaldzie. Masz nas” – mówili mu pracownicy. Jednak to nie było wystarczające. Archibald tęsknił za panem, za pięknymi chwilami spędzonymi w ogrodzie, za ich codziennymi spacerami.
Przypomniał sobie jednak, jak kiedyś uratował swojego pana.
Pewnego dnia, Lord Harrowfield wybrał się na spacer po starym lesie, w którym uwielbiał odpoczywać. Kiedy nadeszła burza, Lord potknął się, uderzając głową w kamień. Upadł, nieprzytomny. Archibald, widząc, że pan nie wstaje, nie zwlekał ani chwili. Zaczął węszyć i w końcu znalazł go, leżącego w mokrej trawie, z nieruchomym ciałem. Pies nie wiedział, co zrobić. Serce mu biło szybciej, a burza stawała się coraz silniejsza. Jednak Archibald nie poddał się. Znalazł siłę, by wyciągnąć swojego pana z lasu. Pomimo potężnego wiatru i deszczu, ruszył w stronę najbliższej wioski, by wezwać pomoc.
Dotarł do wioski wprost do domu jednego z mieszkańców. Wbiegł na podwórko, warcząc i wskazując na leżącego w lesie pana. Dzięki niemu, pomoc dotarła na czas, a Lord Harrowfield przeżył. To był tylko jeden z wielu przykładów jego niezłomności.
Jednak teraz, w schronisku, Archibald czuł się zagubiony. Nie miał już swojego pana, nie miał już celu. Co gorsza, w jego sercu narastała pustka, której nic nie mogło wypełnić.
Rozdział III: Licytacja Serca
Mariolcia, jak obiecała, zorganizowała licytację. Na forach dziewiarek zaczęły pojawiać się ogłoszenia – „Pomoc dla Archibalda”, „Wspieramy schronisko”, „Każde serce się liczy”. Wróżki zaczęły licytować różne przedmioty, a dochód szedł na pomoc schronisku i jego podopiecznym.
– To dla ciebie, Archibaldzie! – mówiła Elly Smoczka, wylicytowawszy najcenniejszą włóczkę. – Wpłacam 411 serduszek!
– A ja dam 1000! – ogłosiła Browneyed z triumfem, podbijając licytację.
– Ja tylko 30 – dodała Agnieszka, ale z pełnym sercem. – Ale to, co mam, też się liczy!
Mariolcia nie spodziewała się takiej hojności. Przez kilka dni sklep był pełen zgiełku, radości i wzruszeń. Wróżki, choć różniły się od siebie, miały jedno wspólne – wielkie serce.
– Mariolciu – odezwała się Ewa Zdanowicz, z lekko wzruszoną twarzą – my naprawdę możemy coś zmienić. To nie tylko włóczki. To ludzie, którzy chcą pomagać.
– Właśnie o to chodzi – odpowiedziała Mariolcia, patrząc na nowo przybyłe serca, które były teraz częścią jej życia. – I to wszystko zaczęło się od kłębuszka, prawda?
Rozdział IV: Wspólna Siła
Mariolcia postanowiła nie tylko przekazać zebraną kwotę, ale także odwiedzić schronisko osobiście. Kiedy dotarła do Wrocławia, schronisko wyglądało inaczej, niż wyobrażała sobie. Wszędzie było widać ludzi, którzy dbali o zwierzęta z pełnym oddaniem.
„To miejsce jest pełne życia” – pomyślała.
A Archibald… Gdy zobaczył ją po raz pierwszy, jego serce zabiło szybciej. Może nie znał jeszcze jej imienia, ale wiedział, że to Mariolcia – ta, która przybyła, by pomóc. I to było dla niego najważniejsze.
W chwilach, kiedy przyszła pomoc i serca połączyły się w jeden cel, wszyscy zaczęli wierzyć, że dobro powróci do każdego. Z pomocą Mariolci i jej wróżek, Archibald odzyskał wiarę w życie, a schronisko stało się miejscem pełnym nadziei, w którym każdy pies i kot znalazł miłość, na jaką zasługiwał.
Mariolcia w końcu wiedziała, że serce jest najważniejsze.
Rozdział V: Nowe Nadzieje
Mariolcia spędziła w schronisku kilka dni, pomagając nie tylko Archibaldowi, ale wszystkim zwierzakom, które tam mieszkały. Wspierała pracowników, organizując dla nich kolejne akcje, zbiórki, a także aktywnie pomagała w opiece nad zwierzętami. Choć każda chwila była pełna wzruszeń i emocji, to widok Archibalda, który z dnia na dzień czuł się coraz bardziej w domu, dodawał jej sił.
– Mariolciu, widzisz, jak się zmienia? – powiedziała jedna z pracownic schroniska, Agnieszka, obserwując Archibalda bawiącego się z innymi psami. – Kiedyś nie chciał nikogo widzieć. A teraz, patrz na niego – jakby się odrodził.
Mariolcia uśmiechnęła się, widząc, jak pies radośnie merda ogonem. Jego smutne oczy zniknęły, zastąpione przez iskierki nadziei, a to wszystko dzięki miłości i wsparciu, które przyszły z różnych stron świata.
– To niesamowite, jak ta energia się rozprzestrzenia – powiedziała Mariolcia, patrząc na inne psy, które także cieszyły się z każdej chwili, którą mogły spędzić na świeżym powietrzu. – I jak widać, każdy z tych zwierzaków, choć ma swoją historię, zasługuje na szczęście.
Jednak nie tylko Archibald stał się głównym bohaterem tej zmiany. Inne psy również zaczęły odzyskiwać zaufanie do ludzi. Największą przemianę przeszedł jednak pies imieniem Max – duży, czarny labrador, który trafił do schroniska po długiej tułaczce po okolicy. Max był zamknięty w sobie, nieufny, z bólem w oczach, który zdawał się mówić, że już niczego nie oczekuje.
Pewnego dnia, gdy Mariolcia zbliżyła się do niego, Max podniósł głowę. W jego oczach nie było już tylko strachu. Zamiast tego pojawiła się iskra, jakby szukał w niej czegoś, czego nie mógł znaleźć przez długi czas.
– Spójrz, Mariolciu – powiedziała do niej Agnieszka, widząc moment, kiedy Max, pomimo swojej nieufności, podszedł do niej powoli. – To dzięki Tobie, że wierzysz w te zwierzaki. Ty i twoja magia – włóczka, serca, pomoc… To wszystko daje nadzieję.
Mariolcia poczuła się w tej chwili jakby była częścią czegoś większego. Jej działania, choć niewielkie, zmieniały życie tych wszystkich zwierząt. Ale to nie koniec.
Rozdział VI: Tajemnica Włóczki i Nowa Historia
Mariolcia nigdy nie przypuszczała, że jej życie w sklepie z włóczkami może wykraczać poza zwykłą codzienność. Kiedy pewnego popołudnia wróciła do sklepu, dostrzegła coś dziwnego. Na stole leżała włóczka, jakiej nigdy wcześniej nie widziała. Była niezwykła – miała kolor głębokiego błękitu, jak niebo o zmierzchu, a na końcu nici pojawił się maleńki, lśniący koralik. Wzrok Mariolci przyciągnęła szczególna aura tej włóczki.
– To musi być jakaś magia – pomyślała.
Zanim zdążyła sięgnąć po nią, usłyszała cichy dźwięk dzwoneczków. To był Bartek, kot, który właśnie wszedł do sklepu.
– Mariolciu, zobacz, co przyniosłem! – powiedział, podchodząc do niej z czymś w pysku. Była to niewielka karteczka, starannie złożona. Mariolcia otworzyła ją ostrożnie.
„Dzięki Twojej pomocy, Archibald odnalazł swoje miejsce. A ta włóczka to znak. Pamiętaj, Mariolciu – magia jest w sercach, nie w przedmiotach. Ale jeśli chcesz pomóc jeszcze bardziej, musisz związać nicią serce Archibalda i tych, którzy już go kochają. Tylko wtedy prawdziwe dobro wróci do świata.”
Mariolcia zrozumiała. To była wskazówka, jak jeszcze bardziej połączyć zwierzaki i ludzi. Włóczka była symbolem ich wspólnej siły i nadziei. Za pomocą tej nici chciała stworzyć coś, co nie tylko zmieni życie zwierzaków, ale także ich właścicieli, ludzi, którzy wezmą je w swoje serca.
Rozdział VII: Nowy Początek
Dzięki zaangażowaniu Mariolci, licytacja na rzecz schroniska wciąż trwała, a pomoc nie ustawała. Co więcej, dzięki zebranym sercom i włóczkom udało się zorganizować wielką akcję adopcyjną, która miała na celu znalezienie nowych rodzin dla podopiecznych schroniska.
W ciągu kilku miesięcy Archibald odnalazł nowy dom. Był to starszy pan, który mieszkał na przedmieściach Wrocławia. Miał wielkie serce i dużo cierpliwości. Wiedział, że Archibald potrzebuje czasu, ale dla niego nie było rzeczy niemożliwych. Pies, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej nie potrafił zaufać nikomu, teraz spokojnie ułożył się u boku nowego opiekuna.
Mariolcia, choć wiedziała, że nie wszystko da się naprawić, była szczęśliwa, bo każdego dnia widziała, jak jej mały kawałek pracy, ten kawałek magii, zmieniał życie na lepsze.
– To dopiero początek – pomyślała, wspominając Archibalda, który biegał w parku ze swoim nowym panem. – Czasami potrzeba tylko serca, aby przywrócić nadzieję.
I tak, w „e-dziewiarce” – małym sklepie z włóczkami – zaczęła się zupełnie nowa historia, historia, która połączyła ludzi i zwierzęta w najbardziej niezwykły sposób.
{nomultithumb}
- Szczegóły
- Kategoria: Zmyślone historie
Mariolcia od lat prowadziła "e-dziewiarkę", sklepik, który z zewnątrz wyglądał jak miejsce pełne ciepła i przytulności. Jednak pod tą fasadą kryła się niezwykła tajemnica — właścicielka sklepu miała zdolność podróżowania w czasie. Pewnego dnia, wędrując między wymiarami, trafiła do Słowacji czasów Janosika.
Spotkanie z Janosikiem
W jednej z górskich jaskiń, pomiędzy potężnymi skałami Janosikowych Dier, Mariolcia stanęła twarzą w twarz z legendarnym zbójnikiem.
– A ty kto, niewiasto? – zapytał Janosik, uważnie mierząc ją wzrokiem. – Nie wyglądasz na wędrowną kupcową ani bogatą panienkę.
– Jestem Mariolcia – odparła z uśmiechem. – Przybyłam, bo słyszałam o twojej działalności. Rabujesz bogatych, by wspierać biednych. To chwalebne, ale czy nigdy nie myślałeś, by pomóc inaczej?
Janosik wzruszył ramionami. – A jakże inaczej? Austriacy rabują nasz lud, dzieci głodują, ludzie marzną zimą. My tylko wyrównujemy rachunki.
– Może znalazłby się sposób, by ci biedni ludzie sami stanęli na nogi, bez ciągłego ryzyka i ucieczek przed wojskiem? – zastanawiała się Mariolcia.
– Hę? Ciekawaś ty, pani. Ale jak chcesz to zrobić?
– Potrzebuję pomocy. Znam kilka wróżek, które mogą coś zdziałać.
Zwołanie wróżek
Mariolcia napisała listy do swoich niezwykłych przyjaciółek, a gołębie pocztowe poniosły wieść po całym świecie.
Wróżka Anowi z Bałtyku
Anowi przybyła jako pierwsza, niosąc ze sobą wiatr i zapach morskiej bryzy.
– Mariolciu, czy to prawda, że zmagasz się z góralskim rozrabiaką? – zawołała, stając na progu jaskini.
– Nie rozrabiaka, tylko Janosik, i potrzebuję twojej pomocy.
Anowi roześmiała się, a jej oczy błyszczały jak fale Bałtyku. – Przyznaję, wolałabym czarować bałwany na morzu, ale skoro chodzi o dobro ludu, spróbuję.
Wróżka Browneyed z Nocy
Wieczorem zjawiła się Browneyed, niosąc ciepły blask gwiazd.
– Mariolciu, twój gołąb zakłócił mi malowanie nieba! – powiedziała, z lekkim uśmiechem. – Ale dla ciebie zawsze znajdę czas. Co trzeba uczynić?
– Wyobraź sobie niebo pełne ciepłych wełnianych chmur. Musimy coś podobnego stworzyć dla tych ludzi, tylko że w formie ubrań.
– Hmm, to będzie wyzwanie. Ale jestem z tobą.
Wróżka Bajka ze Zgorzelca
Z zachodnich kresów nadjechała Bajka, znana z opowiadania niesamowitych historii.
– Mariolciu, cóż za magiczne wieści ze Słowacji! – rzekła, zeskakując z wozu, który ciągnęły zaczarowane konie.
– Potrzebujemy twojej kreatywności, Bajko. Ludzie tu muszą nauczyć się sami dbać o siebie. Pomóżmy im.
Bajka przytaknęła. – Opowieści o Zgorzelcu mówiły, że każdy problem ma rozwiązanie. Zatem – do dzieła!
Wróżka Wiesia z Wrocławia
Wiesia zjawiła się z koszem pełnym motków wełny.
– Mariolciu, mam twoje ulubione kolory! – powiedziała, przytulając przyjaciółkę. – Ale co dokładnie planujemy?
– Ubrania dla całej wioski. Ty jesteś mistrzynią włóczek – twoje umiejętności są kluczowe.
Wróżka Milva22 z Torunia
Ostatnia przybyła Milva22, legenda z okolic Torunia.
– To prawda, że pomogłam przepędzić Krzyżaków, ale czy teraz mam walczyć z Austriakami? – zażartowała.
– Nie walka, Milvo, tylko dzierganie! – wyjaśniła Mariolcia.
– Cóż, jeśli to pomoże, to ruszajmy.
Wspólne Dzierganie
W jaskini zapanował gwar.
– Mariolciu, czy ta włóczka ma być miętowa czy burgundowa? – zapytała Wiesia.
– Miętowa dla dzieci, burgundowa dla dorosłych! – odkrzyknęła Mariolcia.
– Te gwiazdy na swetrach są zbyt chaotyczne! – stwierdziła Browneyed.
– Chaotyczne?! To artystyczny nieład! – oburzyła się Bajka.
Janosik z uśmiechem patrzył na tę magiczną zgraję. – Nie sądziłem, że czary to taki bałagan.
Wręczenie Ubrań
Po wielu dniach ciężkiej pracy wróżki i Mariolcia dostarczyły ciepłe swetry, skarpety i czapki mieszkańcom.
– To dla was, abyście nigdy więcej nie musieli marznąć ani czekać na pomoc zbójników, – powiedziała Mariolcia, wręczając dzianiny.
Ludzie podziwiali piękne wzory, a Mariolcia i wróżki nauczyły ich dziergać własne ubrania.
– Janosiku, nawet dla ciebie coś mamy! – dodała Mariolcia, wręczając zbójnikowi góralski sweter z ręcznie wyszywanym motywem owiec.
– Piękny jest! I kto by pomyślał, że od teraz będę zbójem w swetrze, a nie z ciupagą?
Nowe Życie w Wioskach
Od tej pory mieszkańcy sami dziergali ubrania i sprzedawali je na targach. Zyskali też wiedzę, jak hodować owce i prząść wełnę. Janosik z towarzyszami pomogli im przy wypasie owiec, a wojsko austriackie już nie miało kogo ścigać.
Legenda głosi, że do dziś w Janosikowych Dierach można usłyszeć echo śmiechu wróżek i zobaczyć cienie tańczące wśród skał. A jeśli dobrze się przyjrzycie starym rycinom, zauważycie postać Janosika w pięknym swetrze, który przypomina, że nawet najtrudniejsze problemy można rozwiązać z odrobiną magii i... włóczki.
Tajemnica Janosikowego Swetra
Kilka miesięcy po tym, jak Mariolcia i jej wróżki rozwiązały problem biedy w okolicznych wsiach, wróciła do swojego sklepiku. Życie płynęło spokojnie, a „e-dziewiarka” stała się jeszcze bardziej popularna. Klienci przyjeżdżali z całej Anglii, by podziwiać jej włóczki, których kolory zdawały się pulsować życiem. Jednak w pewien pochmurny poranek stało się coś, co wyrwało Mariolcię z codziennej rutyny.
Nieoczekiwany gość
Do sklepu wszedł mężczyzna w góralskim kapeluszu i charakterystycznym swetrze z wyszywanym motywem owiec. Mariolcia aż zaniemówiła.
– Janosik? Jak ty tu trafiłeś? – zapytała, wpatrując się w zbójnika, który wyglądał jak wyjęty z jej podróży w czasie.
– A jak się trafia do wszystko wiedzącej Wiedźmy? Magicznie, rzecz jasna. – Janosik uśmiechnął się pod wąsem. – Mam jednak kłopot i potrzebuję twojej pomocy.
Mariolcia wskazała mu fotel przy oknie i podała filiżankę herbaty. – Mów, co się dzieje. Myślałam, że wszystko ułożyło się dobrze.
– Ano, tak myśleliśmy. Ludzie w wioskach dziergają ubrania, sprzedają je, a nawet górale z sąsiednich ziem zaczęli zamawiać swetry. Ale problem w tym, że ktoś zaczął je podrabiać.
Mariolcia uniosła brwi. – Podrabiać?
– Ano. Ubrania z gorszych materiałów, bez naszych góralskich wzorów, ale ludzie kupują, bo tanie. Jak tak dalej pójdzie, stracimy naszą dobrą opinię.
Zbójnik w tarapatach
– No dobrze, ale co ja mogę z tym zrobić? – zapytała Mariolcia.
– Ty i twoje wróżki macie czary. Może znajdziecie sposób, by te podróbki same się rozpadały, albo żeby wszyscy poznali różnicę między nimi a naszymi swetrami.
Mariolcia zamyśliła się, popijając herbatę. – Cóż, to trudne, ale nie niemożliwe. Będę jednak potrzebowała pomocy wróżek. Znowu.
Powrót wróżek
Mariolcia po raz kolejny wysłała gołębie z wiadomościami, a w ciągu kilku dni w sklepie pojawiły się jej magiczne przyjaciółki.
– Podrabiane swetry? Co za bezczelność! – oburzyła się Anowi, rozkładając na stole mapę świata.
– Nie można niszczyć cudzej pracy, nawet czarami, – zauważyła Browneyed. – Ale może możemy zrobić coś innego.
– Coś, co wyróżni oryginalne swetry, by były nie do podrobienia, – dodała Bajka, układając na półkach motki wełny.
– Może wpleciemy w nie odrobinę magii? – zaproponowała Wiesia.
Milva22, która siedziała w rogu, odezwała się po chwili ciszy. – Albo dodamy znak, który będzie widoczny tylko dla tych, którzy patrzą z sercem. Jak runiczne wzory, które chroniły moje ziemie przed Krzyżakami.
Magiczne wzory
Wspólnie postanowiły, że w każdy sweter zostanie wpleciona specjalna nić, która zmienia kolor w świetle księżyca. Wzór, który powstawał, przypominał kształt Janosikowych Dier – symbol ziemi, z której pochodziły te ubrania.
Przez kilka tygodni Mariolcia i wróżki eksperymentowały z włóczkami, aż w końcu znalazły idealne połączenie.
– Teraz żaden podróbkarz nie będzie w stanie tego odtworzyć! – powiedziała z dumą Browneyed, kiedy pierwszy sweter z magicznym znakiem był gotowy.
Powrót do Janosikowych Dier
Razem z Janosikiem Mariolcia i wróżki wróciły w górzyste rejony. W każdej wiosce rozdawały nowe włóczki i uczyły, jak wplatać magiczną nić w dzianiny.
– Patrzcie, jakie to piękne! – zawołała jedna z kobiet, trzymając sweter pod światło księżyca.
– To teraz wasz znak rozpoznawczy, – wyjaśniła Mariolcia. – Będzie was chronił i przypominał, że prawdziwa wartość tkwi w sercu, a nie w cenie.
Nowy rozdział
Wkrótce magiczne swetry stały się tak popularne, że ludzie przyjeżdżali z dalekich stron, by je kupować. Podróbki przestały się sprzedawać, a Janosik mógł spać spokojnie, wiedząc, że jego lud jest bezpieczny.
Kiedy Mariolcia żegnała się z Janosikiem, ten podziękował jej, wkładając na głowę kapelusz.
– Jesteś nie tylko Wiedźmą, co wiele wie, Mariolciu, ale i dobrą duszą. Gdybyś kiedyś potrzebowała pomocy, wiedz, że Janosik zawsze stanie po twojej stronie.
Mariolcia uśmiechnęła się. – I ty pamiętaj, że nie musisz walczyć z całym światem sam. Wystarczy odrobina magii i dobrych serc wokół ciebie.
Powrót do sklepu
Wróciwszy do „e-dziewiarki”, Mariolcia wiedziała, że to nie ostatnia przygoda, jaka ją czeka. Ale na razie wystarczyło jej patrzenie na półki pełne włóczek i ciepły aromat herbaty unoszący się w powietrzu.
W końcu nigdy nie wiadomo, kto wejdzie do jej sklepu i poprosi o pomoc.
{nomultithumb}
- Szczegóły
- Kategoria: Zmyślone historie
Serdecznie dziękujemy za ciepłe przyjęcie naszych opowiadań o przygodach Mariolci.
Zachęcamy do komentowania. W każdej historii będziemy się starać wplątać przygody dziewiarek, które komentują. Oczywiście nie wszystkich naraz.
Założenie jest takie: pozytywny komentarz - pozytywna postać opowiadania, negatywny komentarz może zakończyć się ropuchą :-D
Zapraszamy do zabawy.
Rozdział I: Deszczowe Smutki i Zaskakujący Gość
Deszcz, jak zwykle o tej porze roku, uderzał w szyby sklepiku "e-dziewiarka" z nieubłaganą determinacją. Krople spływały z dachu, tworząc wrażenie, jakby całe miasteczko tonęło w szarości. Mariolcia, właścicielka sklepu, siedziała przy ladzie, z rękami opartymi na dłoni, patrząc przez okno z wyrazem zrezygnowania na twarzy. Nie czuła się najlepiej – grypa trzymała ją mocno, a deszczowa aura nie dodawała jej energii. Co gorsza, śnieg, na który liczyła, wciąż nie nadchodził.
„Ach, nie wytrzymam tego… Dlaczego ta zima jest taka nieubłagana?” – westchnęła do siebie, wpatrując się w szare niebo.
Poczuła, jak na ramieniu lądowało coś miękkiego. Odwróciła głowę i ujrzała Margaridę, jej najwierniejszą klientkę, która, mimo że sama nie była w najlepszym humorze, zawsze potrafiła rozchmurzyć Mariolcię.
„Coś się stało, Mariolciu? Wyglądasz jakbyś miała zaraz zasnąć na tej ladzie” – rzekła Margarida, ściskając w dłoniach ogromny motek włóczki w kolorze jasnej lawendy.
„To ta grypa…” – odpowiedziała Mariolcia, kręcąc głową. „I deszcz… Kiedy wreszcie spadnie ten śnieg? Tylko wtedy poczuję się lepiej. Ale wiesz, co? Chyba mam pomysł.”
„Na co?” – zapytała Margarida, unosząc brew.
„Na prezent!” – Mariolcia uśmiechnęła się tajemniczo. „Prezenty dziewiarskie dla innych dziewiarek. Co o tym myślisz?”
„Prezenty? To świetny pomysł! Ale co dokładnie masz na myśli?” – Margarida spojrzała na Mariolcię zaciekawiona.
„Przygotuję dla każdej z dziewiarek specjalny zestaw. Włóczka, małe gratisy i coś naprawdę magicznego… Na przykład przepis na czapkę, która zapewnia szczęście i… no, może trochę ciepła na duszy, gdy za oknem leje jak z cebra.”
Margarida roześmiała się. „No tak, w takim razie czapka szczęścia. A jak to zrobisz?”
„O, mam już kilka pomysłów. Ale przyda się pomoc. Będziemy musiały przygotować wszystko na czas. Kto wie, może przy okazji uda się podnieść morale naszych dziewiarek, które też nie są w najlepszym nastroju?”
„Brzmi świetnie! Kogo zaprosimy?” – zapytała Margarida, gotowa do działania.
„Zadzwonię do Jolkos8200, Jowiki, Ellysmoczki i Pasji34. One zawsze chętnie pomogą, a poza tym, niech się zajmą tworzeniem tych 'magicznym zestawów. Pora się rozruszać!”
Kilka godzin później, w "e-dziewiarce" zaczęły się pojawiać kolejne postacie. Jolkos8200, z jej charakterystycznym zafrasowanym wyrazem twarzy, zaraz po wejściu rzuciła:
„Mariolcia, czuję się jakbym była zamknięta w niekończącej się mgle. Tak bym chciała, żeby ten deszcz przeszedł!”
„I ja, i ja!” – dodała Pasja34, przynosząc z sobą dużą torbę pełną włóczki. „Tylko nie mówcie mi o pogodzie, bo dostanę białej gorączki. Ale! Kto ma te magiczne zestawy przygotować?”
„Wszystko w porządku, kochane dziewczyny. Stworzymy coś wyjątkowego! Zestaw na czapkę, która nie tylko ogrzewa, ale też spełnia życzenia” – odpowiedziała Mariolcia z uśmiechem, próbując rozjaśnić ponurą atmosferę.
Ellysmoczka, która wchodziła ostatnia, przywitała się z lekką miną. „Cześć wszystkim. Jakoś się wyrobiłam, ale ten deszcz to nieźle mnie wkurza. Mariolcia, masz już plan?”
„O tak, mamy plan. Każda z nas dostanie zadanie. Ty, Ellysmoczko, masz zająć się pakowaniem. Jowika, przygotujesz przepisy na czapki i dodasz coś specjalnego do każdego zestawu – jakiś mały bonusik. A my z Margaridą i Pasją34 zajmiemy się resztą.”
„Jestem gotowa!” – zawołała Jowika, chwytając kartkę z przepisem. „Niech te zestawy na czapki naprawdę rozświetlą tę ponurą zimę!”
Wszystkie zabrały się do pracy, gdy nagle drzwi sklepu otworzyły się szerzej, a w progu stanął… Święty Mikołaj. Ale nie ten z reklamy, z uśmiechem, z workiem pełnym prezentów. Nie. To był Mikołaj, którego Mariolcia znała od lat.
„Mariolciu, mam problem…” – powiedział Mikołaj, zniżając głos i zaglądając na zaplecze. „Wiesz, ja nie tylko rozdaję prezenty, ale także zbieram pomysły. A w tym roku… no, szczerze mówiąc, nie mam już pojęcia, co podarować.”
„Ależ Mikołaju!” – powiedziała Mariolcia, z uśmiechem machając ręką. „Przecież my właśnie przygotowujemy coś naprawdę wyjątkowego. Dołącz do nas! Wspólnie stworzymy prezenty, które będą najlepszymi, jakie można sobie wyobrazić.”
„To cudownie! Dziękuję, Mariolciu!” – odpowiedział Mikołaj, ale zaraz zauważył coś dziwnego. „A czy coś… coś tu się zmienia w powietrzu? Coś mi się wydaje, że nie tylko deszcz nas dzisiaj nawiedzi.”
„Co masz na myśli, Mikołaju?” – zapytała Margarida, spoglądając na niego niepewnie.
„Czuję… czuję obecność czegoś, kogoś. I nie jest to nic dobrego.”
Mariolcia, patrząc na twarze swoich przyjaciółek, poczuła lekkie napięcie. „Nie martw się, Mikołaju. U nas zawsze wszystko kończy się dobrze, ale coś czuję, że dzisiaj nie będzie tak łatwo.”
Tego samego dnia, w miasteczku, pod osłoną nocy, pojawiła się postać, której nie spodziewali się ani Mariolcia, ani jej przyjaciółki. Czarownica. A jej zamiary były zdecydowanie złowrogie…
Rozdział II: Tajemnicza Czarownica i Poważne Kłopoty
Kiedy Mikołaj wspomniał o dziwnej obecności, nie zdawali sobie sprawy, jak szybko jego słowa staną się rzeczywistością. Noc zapadła, a deszcz wciąż padał, ale w powietrzu dało się wyczuć coś niespokojnego. Nagle w sklepie Mariolci zapaliły się wszystkie światła, a na zewnątrz rozległ się cichy trzask. Jakby ktoś wślizgnął się przez drzwi, które przecież były zamknięte na klucz.
„Co to było?” – zapytała Jowika, marszcząc brwi i spoglądając na Mikołaja, który patrzył na drzwi z wyraźnym niepokojem.
„Czuję to… coś jest nie tak. Ktoś zbliża się z zamiarem zakłócenia naszej pracy” – odpowiedział Mikołaj, starając się zachować spokój, choć w jego głosie było słychać narastający niepokój.
Nagle w progu pojawiła się postać, która zmroziła krew w żyłach wszystkich obecnych w sklepie. To była kobieta w długim, czarnym płaszczu, jej włosy były ciemne jak noc, a oczy świeciły złowrogim blaskiem. Jej usta uniosły się w kpiącym uśmiechu.
„Witam, dziewczyny… i panie Mikołaju” – powiedziała zimnym, ale pełnym pogardy głosem. „Jestem Eveline. I przyszłam zabrać coś, co mi się należy.”
Mariolcia, mimo poczucia grozy, podniosła głowę. „Kto dał ci prawo, by wchodzić do mojego sklepu w taki sposób?” – zapytała, starając się nie dać się zastraszyć.
„Prawo? Ach, nie oczekuj ode mnie żadnego szacunku. Nie jestem tu po to, by cię szanować. I nie przychodzę w pokojowych zamiarach.” Eveline zaśmiała się cicho, wyciągając rękę ku jednej z półek, pełnej kolorowych motków włóczek.
„Co chcesz zrobić?” – zapytała Margarida, patrząc z niedowierzaniem na kobietę. „To wszystko nasze! Twoje plany, nie mają tu żadnej mocy!”
Eveline powoli obróciła się w ich stronę, a jej oczy zaświeciły intensywnie. „Plany? Moje plany są bardzo proste. Mam zamiar zabrać to, co jest dla mnie najważniejsze. Włóczki, które mają w sobie magię. A wy… wy nie macie tu nic do gadania.”
Mariolcia zrozumiała, że Eveline nie przybyła po zwykłe włóczki. To, co ukrywało się w tej kobiecie, było czymś dużo bardziej niebezpiecznym. Czuła to w powietrzu, jak napięcie wchodzi w jej ciało, wywołując ciarki. To była czarownica, ale nie zwykła. I miała zamiar zniszczyć wszystko, co Mariolcia i jej dziewiarki zbudowały.
„Nie pozwolimy ci na to!” – zawołała Pasja34, wyciągając swoje najnowsze dzieło – pięknie utkany szalik w kolorze błękitu. „Nie poddamy się!”
„Nie mamy zamiaru nikomu ustępować!” – dodała Ellysmoczka, zaciskając pięści.
Eveline zaśmiała się, jej śmiech brzmiał jak echo, które nie pasowało do tego małego, przytulnego sklepu. „Myślicie, że możecie mnie pokonać? Pff… Czas na czarowanie!”
W mgnieniu oka, powietrze wokół nich zaczęło gęstnieć, a powietrze w sklepie nabrało nieprzyjemnego chłodu. Dym unosił się w powietrzu, a w tle rozbrzmiewała jakby starodawna melodia. Mariolcia poczuła, jak jej serce bije szybciej. W tej chwili wiedziała, że nie będzie łatwo pokonać Eveline. Czarownica nie działała jedynie na poziomie magii, ale także emocji – potrafiła manipulować strachem, niepokojem.
„Nie pozwólcie jej na nic!” – krzyknęła Mariolcia do dziewiarek. „Musimy działać razem!”
Wszyscy zaczęli działać równocześnie. Mikołaj wyjął z torby garść malutkich, lśniących gwiazdek i rzucił je w stronę Eveline. Gwiazdy rozbłysły na chwilę, oślepiając czarownicę. Eveline wzdrygnęła się, ale nie wycofała.
„To nic nie zmieni!” – krzyknęła, ale wtedy Jowika z ogromnym zapałem wzięła kartkę z przepisem, który przygotowała na magiczną czapkę, i zakrzyknęła: „Włóczka, która jest częścią magii, może pokonać każdą ciemność. To nie ty decydujesz, co się tu stanie!”
„A ja mam coś specjalnego!” – dodała Pasja34, chwytając kawałek czerwonego sznurka i zaczynając nim machać w powietrzu. „Te włóczki i sznurki to nasza broń! Włóczka, która potrafi związać każdą złą moc!”
Eveline spojrzała na nią z pogardą. „Ha! Myślicie, że te zabawki was uratują?”
Mariolcia, mając teraz pewność co do siły swojego planu, złapała za duży motek włóczki Magnolia, który stał na półce, i zaczęła dziergać z niej magiczny wzór.
„Dziergając razem, łączymy naszą magię! Ta dzianina nie tylko daje ciepło, ale również ochronę!” – powiedziała z przekonaniem, a wszystkie dziewiarki zaczęły z nią współpracować, dodając swoje włóczki do wspólnego dzieła. Wkrótce stworzyły krąg, który zaczynał pulsować światłem.
Eveline poczuła, jak zaczyna tracić kontrolę nad sytuacją. Jej magia nie była wystarczająca, by pokonać moc przyjaźni i wspólnego działania. Czarownica wycofała się w cień, znikając w mroku.
„Dobrze, na razie wygrywacie. Ale pamiętajcie… to nie koniec!” – krzyknęła, zanim zniknęła zupełnie.
„Ufff, udało się!” – powiedziała Jowika, ocierając czoło. „Ale chyba nie zapomnimy tej nocy, co?”
„I tak powinno być!” – roześmiała się Ellysmoczka. „Przynajmniej teraz wiemy, co mamy robić, kiedy zła czarownica się zbliża.”
Mariolcia spojrzała na swoje przyjaciółki i na Mikołaja, który podszedł do niej z uśmiechem. „Jestem dumny z was wszystkich. Razem pokonaliśmy ciemność. A teraz – czas na prezenty!”
I tak, wreszcie, mimo wszystkich trudności, dziewiarki mogły zakończyć swoje dzieło. Wspólnie stworzyły zestawy na czapki, które nie tylko będą dawały ciepło, ale również będą odganiały wszelkie zło. Każdy prezent stał się symbolem ich wspólnej siły, odwagi i magii, którą tworzyły razem.
Rozdział III: Prezenty i Ostatnia Próba
Kiedy Eveline, czarownica, ostatecznie zniknęła w mroku, zapadała cisza. Cały sklep znowu wypełnił się ciepłem i spokojem. Dźwięk deszczu, który jeszcze chwilę temu wlewał się przez okna, zdawał się teraz być mniej niepokojący. Wszyscy spojrzeli na siebie z ulgą, ale w ich oczach czaiła się jeszcze nuta niepokoju.
„To naprawdę było straszne…” – powiedziała Margarida, siadając na jednym z drewnianych stołków. „Ale przynajmniej mamy coś, czego nie miała ona – siłę naszej przyjaźni!”
„I mocy włóczki!” – dodała Pasja34, nie kryjąc radości, choć w jej oczach jeszcze tliło się światełko niepewności. „Przecież każda nitka, każdy motek, który jest w e-dziewiarce, ma w sobie magię… Taką, której nie mogła pokonać żadna zła czarownica.”
„To prawda” – odpowiedziała Mariolcia, patrząc z wdzięcznością na swoje przyjaciółki. „Ale, kochane, nie zapominajmy, że to jeszcze nie koniec. Eveline może powrócić… ale na razie, musimy dokończyć to, po co tu jesteśmy.”
Mikołaj, który dotychczas trzymał się z boku, teraz podszedł do stołu, na którym leżały pięknie zapakowane paczki. „Macie rację, Mariolciu. Ale spójrzcie – te paczki, te włóczki, które razem przygotowałyście, to najpiękniejsze prezenty, jakie kiedykolwiek widziałem. Uważam, że z każdą z tych paczek obdarowani poczują nie tylko ciepło, ale także magię waszej przyjaźni.”
„Zatem czas wreszcie rozdawać!” – zawołała Ellysmoczka, podnosząc jedną z paczek, która była pięknie zapakowana w błyszczący papier. „A może spróbujemy przekazać je nie tylko naszym przyjaciółkom, ale też innym osobom w miasteczku? Może uda nam się na stałe rozświetlić ten pochmurny czas?”
Mariolcia skinęła głową. „Masz rację, Ellysmoczko. Tak jak dałyśmy sobie nawzajem ciepło, tak teraz podzielmy się tym z całym miasteczkiem.”
Dziewczyny z zapałem zabrały się do przygotowywania paczek. W każdej paczce znalazła się specjalna, magiczna włóczka – każda kompozycja w innej tonacji kolorystycznej i właściwościach. Były to włóczki, które mogły stać się podstawą do stworzenia czapki dającej nie tylko ciepło, ale także ochronę przed wszelkimi złymi mocami. Dodatkowo do każdej paczki dołączono przepis na magiczną czapkę, która w rękach obdarowanej dziewiarki nabierze niespotykanej mocy. W paczkach były także drobne gratisy – kawałki wstążek, koralikowe hafty i miniaturowe, ręcznie robione ozdoby, które miały wprowadzać do życia magię i radość.
Jednak w tym samym czasie, w ciemnym zaułku miasteczka, Eveline nie zamierzała odpuścić. Czarownica, zgniewana porażką, stała w cieniu drzew, patrząc na mały sklep Mariolci. W jej oczach płonęła chęć zemsty.
„One myślą, że to koniec?” – szepnęła do siebie, ściskając w rękach dziwaczny, czarny kamień. „Wszystko, co zrobiły, zniszczę. Będą żałować, że sprzeciwiły się mojej mocy.”
Eveline wyciągnęła kamień ku niebu, a z jej ust wydobył się dziwny, nieziemski śpiew. Nagle na niebie pojawiły się czarne chmury, a wiatr zaczął wzmagać się, oplatając wszystko wokół.
„O nie!” – krzyknęła Mariolcia, patrząc przez okno swojego sklepu, gdy nagle niebo się zaciemniło. „To ona. Eveline wróciła!”
„Szybko, dziewczyny, zbierajcie się!” – zawołała Jowika, biorąc w ręce jedną z paczek. „Nie możemy pozwolić jej zniszczyć tego, nad czym tak długo pracowałyśmy!”
„Będziemy musiały stawić jej czoła, ale teraz musimy działać szybko. Włóczki, które tu mamy, są silne. Wiemy, że magia z nimi wciąż działa, ale trzeba to wykorzystać w odpowiedni sposób.” – dodała Pasja34.
Mikołaj, który dotychczas trzymał się z boku, teraz stanął na środku sklepu i wyciągnął ręce ku niebu. „Pozwólcie, że zajmę się tym w ten sposób. Moja magia działa najlepiej, gdy jest połączona z waszą siłą. Zróbmy to razem!”
I tak, w miarę jak wiatr wzmagał się na zewnątrz, dziewiarki i Mikołaj przygotowali się do ostatecznego starcia. Mariolcia wzięła w dłonie najjaśniejszy motek włóczki, który miała, i rzuciła go w powietrze. Z niego wystrzeliły złote iskry, które zaczęły wirować wokół nich, tworząc potężną aurę ochrony.
„Nie oddamy tego!” – zawołała Mariolcia, a dziewczyny stanęły obok niej, trzymając w dłoniach magiczne motki włóczek. Wspólnie zaczęły śpiewać melodyjną pieśń, której dźwięki miały w sobie moc ochrony i jedności.
Magia, którą dziewiarki połączyły, rozbłysła jasnym światłem, a Eveline poczuła, jak jej moc słabnie. Z każdą chwilą traciła kontrolę, a jej postać zaczynała się zmieniać. Czarownica syczała wściekle, ale nie mogła powstrzymać procesu.
Wkrótce Eveline, bezsilna, zaczęła się kurczyć, aż w końcu zamieniła się w obrzydliwą ropuchę. Zielona, pełna wzdęć skóra, wielkie oczy i lepkie ciało – czarownica stała się tym, na co zasłużyła.
„Siła naszej wspólnej magii jest silniejsza niż twoje złe czary!” – powiedziała Mariolcia z uśmiechem, patrząc na ropuchę, która już nie miała żadnej mocy.
Z ropuchą, która nie mogła nic zrobić, zniknęła także groźba zła, a miasteczko w końcu mogło odetchnąć z ulgą.
Z nowym dniem, miasteczko powoli powracało do normalności. Deszcz ustał, a na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze promienie słońca.
„Wygląda na to, że znowu wygraliśmy” – powiedziała Margarida, patrząc na Mariolcię, która teraz mogła już naprawdę uśmiechnąć się szeroko.
„Tak, ale nie zapominajmy, że magia, którą tworzymy, jest najpotężniejsza wtedy, kiedy działamy razem” – odpowiedziała Mariolcia, a w jej oczach błyszczało światło. „To jest nasza prawdziwa moc.”
I tak, z poczuciem spełnienia, dziewiarki, Mikołaj i wszyscy, którzy otrzymali magiczne paczki, świętowali. Zima nie była już tak ponura, a miasteczko było pełne ciepła, radości i… świątecznego ducha, który nigdy już nie zniknie.
{nomultithumb}
- Szczegóły
- Kategoria: Zmyślone historie
Wieczór spowijał małe angielskie miasteczko zimową mgłą, która jak woal zasłaniała widok na brukowane uliczki i latarnie, rzucające drżące światło na wilgotne kamienie. Mariolcia, właścicielka „e-dziewiarki”, z wolna przestawiała motki włóczki na półkach. W powietrzu unosił się delikatny zapach lawendy i herbaty, a ciepły blask świec odbijał się w oknach.
Nagle dzwonek nad drzwiami zabrzmiał niepewnie, jakby ktoś nie miał odwagi wejść do środka. Mariolcia spojrzała na wejście i dostrzegła mężczyznę. Wyglądał na kogoś, kto nosi w sobie ciężar nie do udźwignięcia. Był ubrany w czarny płaszcz, który zdawał się pochłaniać światło, a jego twarz, pomimo braku brody, zdradzała znajome rysy. Oczy — zmęczone, ale głęboko osadzone — wydawały się pamiętać więcej, niż mogłoby to unieść jedno ludzkie życie.
Mariolcia wyczuła w nim coś dziwnego. Tajemnicę, która nie chciała zostać ujawniona.
– Dobry wieczór – odezwała się, łagodnie, jakby przemawiała do dziecka zagubionego w ciemnym lesie. – W czym mogę pomóc?
Nieznajomy zatrzymał się w progu, jakby rozważał, czy uciec, czy jednak wejść.
– To miejsce… pachnie spokojem – powiedział cicho, niemal szeptem. – Przyszedłem, bo coś mnie tutaj przyciągnęło. Ale nie wiem, czy jestem mile widziany.
Mariolcia uśmiechnęła się lekko, jak zawsze, gdy czuła, że ktoś potrzebuje pomocy.
– Każdy jest tu mile widziany – odparła. – Może znajdzie się coś, co rozjaśni te mroki?
Znikająca broda
Mężczyzna rozejrzał się po sklepie, w którym kolorowe włóczki piętrzyły się na półkach niczym skarby w kufrze pirata. W końcu podszedł do jednego z regałów i sięgnął po czerwony motek o głębokim, bogatym odcieniu.
– Czerwień – powiedział, jakby mówił do siebie. – Kiedyś… kiedyś to był mój kolor.
Mariolcia uniosła brew.
– A co się z nim stało?
Czarny płaszcz mężczyzny wydawał się ciążyć na jego ramionach jak przekleństwo.
– Zniknął, jak wszystko inne. – Przebiegł dłonią po brodzie, która już dawno przestała istnieć, i uśmiechnął się gorzko. – Zmęczenie, presja, samotność… czasem to wszystko zabiera więcej, niż jesteś w stanie oddać.
Mariolcia przyjrzała mu się uważnie. Jej oczy zmrużyły się lekko, jakby rozważała, czy wyjawić coś, co od dawna leżało jej na sercu.
– Nie wiem, kim jesteś, ale jedno wiem na pewno – powiedziała, podchodząc bliżej. – Czerwień nigdy nie znika. Czasem tylko ukrywa się pod warstwą pyłu.
Nieznajomy spojrzał na nią z zaciekawieniem.
– Jesteś pewna?
– Absolutnie – odparła Mariolcia z przekonaniem. – Chodź, usiądźmy. Pokażę ci coś.
Wyznanie tajemnicy
W kąciku sklepu, przy małym drewnianym stoliku, Mariolcia postawiła dwa kubki z herbatą. Nieznajomy usiadł niepewnie, jakby obawiał się, że miejsce jest dla niego zbyt dobre.
– Więc? – zaczęła, podając mu kubek. – Jak brzmi twoja historia?
– Jeśli ci powiem, uznasz mnie za wariata – odpowiedział z cieniem smutnego uśmiechu.
– Spróbuj – zachęciła Mariolcia. – W końcu każdy lubi dobrą opowieść.
Mężczyzna spuścił wzrok na parującą herbatę i westchnął.
– Byłem Świętym Mikołajem – powiedział w końcu, a jego słowa zdawały się wypełniać sklep ciężarem tajemnicy.
Mariolcia nie zareagowała od razu. Jej twarz pozostała spokojna, choć w oczach zatańczył cień zdziwienia.
– Byłeś? – powtórzyła, wyraźnie akcentując czas przeszły.
– Tak – potwierdził. – Ale wszystko się rozsypało. Ludzie przestali wierzyć, dzieci patrzą na mnie jak na postać z reklamy. Straciłem radość… i w końcu straciłem siebie.
Mariolcia milczała przez chwilę, a potem wstała i sięgnęła po kosz pełen włóczek.
– To nie świat cię zgubił, Mikołaju – powiedziała, wybierając motki o żywych barwach – ale ty zgubiłeś świat. I razem go odnajdziemy.
Wyprawa do Islandii
Kilka dni później wyruszyli razem do Islandii. Tam, w warsztacie elfów, rozpoczęło się coś na kształt terapii przez dzierganie. Mariolcia pokazała Mikołajowi, jak przerabiać oczka, a elfy ochoczo pomagały. Niemiecka włóczka od firmy Atelier Zitron, miękka i o żywych barwach, stała się kluczowym elementem ich pracy.
Kiedy wreszcie powstał czerwony sweter w renifery, Mariolcia podała go Mikołajowi z triumfem.
– Teraz – powiedziała – pokaż dzieciom, że nadal jesteś tym, na kogo czekają.
Nowy początek
W dniu, kiedy Mikołaj po raz pierwszy w czerwonym swetrze wyruszył na ulice miasteczka, dzieci z miejsca rozpoznały w nim dawnego przyjaciela. Śmiech, którego nie słyszano od lat, rozbrzmiał na ulicach, a Mikołaj uśmiechał się tak szczerze, że nawet jego psycholog nie mógł wyjść z podziwu.
– Wiesz, Mariolciu – powiedział, odwiedzając ją pewnego popołudnia. – Teraz wszyscy pacjenci Roberta - mojego psychologa - zamiast recept dostają adres twojego sklepu. Wygląda na to, że klucz do radości tkwi w kolorowych włóczkach.
A Mariolcia? Tylko uśmiechnęła się tajemniczo, poprawiając motek na półce. Jak zawsze wiedziała, że najprostsze rzeczy potrafią leczyć nawet najbardziej złamane serca.
Tajemniczy klient
Pewnego grudniowego popołudnia, gdy Mariolcia kończyła przygotowania do świątecznego spotkania w "e-dziewiarce", drzwi sklepu otworzyły się z przeciągłym skrzypieniem. Mariolcia podniosła wzrok, spodziewając się Mikołaja, który często wpadał na herbatę, ale zamiast niego do środka wszedł inny mężczyzna.
Był wysoki, szczupły i ubrany w elegancki płaszcz. Jego twarz, choć przystojna, zdradzała zmęczenie. Oczy o chłodnym spojrzeniu przesuwały się po półkach, jakby szukały czegoś konkretnego.
– Dzień dobry – powiedział, skinąwszy lekko głową. Jego głos był niski, głęboki, z wyczuwalnym akcentem, który Mariolcia nie potrafiła umiejscowić.
– W czym mogę pomóc? – zapytała, zachowując serdeczność, choć instynkt podpowiadał jej, że ten człowiek nie przyszedł po zwykłą włóczkę.
– Szukam czegoś… wyjątkowego – odparł, nie precyzując, co miał na myśli.
– Każda włóczka jest wyjątkowa – odparła Mariolcia z lekkim uśmiechem, podchodząc bliżej. – Może konkretny kolor? Rodzaj włókna?
– Może. – Mężczyzna spojrzał na nią, a w jego oczach błysnęło coś, co przypominało… niepokój? – Słyszałem, że pomaga pani ludziom. Tym, którzy zgubili drogę.
Mariolcia zastygła na chwilę, zaskoczona, ale nie dała tego po sobie poznać.
– Czasem ludzie sami odnajdują drogę. Ja tylko podaję im motek – powiedziała ostrożnie.
– A jeśli motek nie wystarczy? – zapytał, a jego głos stał się bardziej stanowczy.
Ślad świętego Mikołaja
Mariolcia postanowiła nie odpowiadać wprost. Zamiast tego wskazała na jedną z półek z włóczkami.
– Proszę spojrzeć na tę czerwoną włóczkę – zaczęła. – Jest delikatna, miękka, ale jeśli ją rozplącze, trudno będzie ją z powrotem uporządkować. Trochę jak życie, prawda?
Mężczyzna podszedł bliżej i wziął do ręki motek. Przez chwilę zdawał się go dokładnie badać, jakby kryło się w nim coś więcej niż tylko włókna.
– Czerwień… – powiedział półgłosem. – Ciekawy wybór.
Zanim Mariolcia zdążyła odpowiedzieć, odłożył włóczkę na miejsce i spojrzał na nią uważnie.
– Wie pani, gdzie jest Święty Mikołaj? – zapytał nagle, jakby testował jej reakcję.
Serce Mariolci zabiło mocniej, ale zachowała spokój.
– Dlaczego pan pyta?
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Zamiast tego wyjął z kieszeni wizytówkę i położył ją na ladzie.
– Jeśli go pani zobaczy, proszę mu przekazać, że szukam go w bardzo ważnej sprawie. – Głos mężczyzny był lodowaty, a spojrzenie przenikliwe.
Mariolcia spojrzała na wizytówkę. Było na niej tylko jedno słowo: Krampus.
Wątpliwości i niepokój
Gdy drzwi zamknęły się za tajemniczym klientem, Mariolcia długo stała nieruchomo, obracając w palcach wizytówkę. Imię „Krampus” kojarzyło jej się mgliście z jakimiś dawnymi legendami, ale nie była pewna szczegółów.
Poczuła zimny dreszcz, który przeszył ją mimo ciepła wypełniającego sklep. Czy to możliwe, że ten mężczyzna chciał zaszkodzić Mikołajowi? A może jego intencje były inne?
Nie czekała długo. Wieczorem zapukała do drzwi starej chatki na skraju miasteczka, gdzie Mikołaj zamieszkał tymczasowo. Gdy otworzył drzwi, jego uśmiech szybko zniknął, widząc poważny wyraz twarzy Mariolci.
– Mamy problem – powiedziała bez ogródek, wchodząc do środka.
Mikołaj spojrzał na wizytówkę, którą mu podała. Gdy zobaczył napis, pobladł.
– Krampus… – wymamrotał. – To niemożliwe.
– Kim on jest? – zapytała Mariolcia.
Mikołaj usiadł ciężko na fotelu.
– Jest tym, czym ja nie jestem – odparł z wyraźnym trudem. – Karcicielem. Legendy mówią, że kiedy ja przynoszę prezenty, on wymierza sprawiedliwość. Ale od wieków był tylko opowieścią, cieniowym odbiciem świąt.
– A teraz? – dopytała Mariolcia, czując narastający niepokój.
Mikołaj spojrzał na nią, a w jego oczach pojawił się strach, którego nigdy wcześniej u niego nie widziała.
– Teraz najwyraźniej powrócił. I wygląda na to, że szuka mnie.
Czas na decyzję
– Więc co zrobimy? – zapytała Mariolcia, choć w jej głosie kryło się więcej determinacji niż lęku.
Mikołaj milczał przez chwilę, po czym spojrzał na swój czerwony sweter w renifery, który wciąż wisiał na wieszaku.
– Musimy dowiedzieć się, czego naprawdę chce – powiedział w końcu. – A potem zrobić wszystko, by uratować święta.
Mariolcia spojrzała na półki pełne włóczek i uśmiechnęła się lekko.
– Może i Krampus wrócił, ale jedno jest pewne – jeśli trzeba będzie stawić mu czoła, to zrobimy to razem. I z dobrym, ciepłym swetrem.
W tej chwili poczuli, że ich zadanie jest większe niż kiedykolwiek. Tajemnica Krampusa i jego powrotu mogła zmienić wszystko… ale Mariolcia wiedziała jedno: nawet najgłębsze mroki można rozproszyć, jeśli tylko znajdzie się odpowiedni kolor włóczki.
Przesłanie z przeszłości
Mariolcia i Mikołaj postanowili działać szybko. Tajemnicza postać Krampusa, choć budziła lęk, była jedynie cieniem większego zagrożenia — utraty ducha świąt.
Mariolcia przypomniała sobie o pewnym bardzo starym motku włóczki, który leżał schowany w kącie sklepu. Był to prezent od jej babci, która zawsze mawiała, że „ten motek trzyma ciepło wielu pokoleń”. Włóczka miała niezwykły odcień — głęboką czerwień przeplataną złotymi refleksami.
Gdy opowiedziała o niej Mikołajowi, jego twarz rozjaśniła się nadzieją.
– To może być to, czego potrzebujemy – powiedział. – Czasem jedno drobne przypomnienie potrafi zmienić serce.
– Czy mówisz o Krampusie? – zapytała Mariolcia.
– Nie tylko o nim – odparł Mikołaj z zadumą. – Mówię o nas wszystkich.
Spotkanie w lesie
Krampus czekał na nich w ciemnym lesie za miasteczkiem. Śnieg sypał gęsto, a księżyc oświetlał smukłą sylwetkę mężczyzny w czerni. Jego oczy błyszczały złowrogo, ale w głębi spojrzenia czaił się smutek.
– Po co mnie szukaliście? – zapytał Krampus, gdy Mariolcia i Mikołaj stanęli przed nim.
– Po to, by ci przypomnieć – odpowiedział Mikołaj, wyciągając w jego stronę sweter, który Mariolcia wydziergała z babcinej włóczki. Był w odcieniach czerwieni i złota, z delikatnym wzorem gwiazd i świerków.
Krampus spojrzał na sweter z widocznym zdziwieniem.
– Co to jest? – zapytał chłodno.
– Ciepło, które zgubiłeś – odparła Mariolcia. – Może wydaje ci się, że twoim zadaniem jest sądzić i karać, ale zapomniałeś, że nawet ci, którzy zbłądzili, potrzebują nadziei.
Krampus sięgnął po sweter z wahaniem. Gdy dotknął miękkiej włóczki, jego twarz złagodniała.
– Nie pamiętam… – zaczął cicho. – Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułem coś innego niż chłód.
Mikołaj położył dłoń na jego ramieniu.
– Może pora, byśmy obaj sobie przypomnieli, że święta są dla każdego – powiedział z ciepłym uśmiechem.
Powrót ducha świąt
Kilka dni później, w Wigilię, miasteczko ożyło w sposób, jakiego nie widziano od lat. Dzieci biegały po ulicach, wypatrując Świętego Mikołaja. Kiedy w końcu się pojawił, ubrany w swój nowy czerwono-złoty strój, na jego twarzy widniał szczery, szeroki uśmiech.
Ale to nie Mikołaj był największą niespodzianką. Obok niego szedł Krampus, również w nowym swetrze — granatowym, ozdobionym srebrnymi płatkami śniegu. Nie wyglądał już groźnie. Jego oczy, choć wciąż poważne, emanowały spokojem.
Dzieci najpierw patrzyły z zaciekawieniem, potem z radością podbiegły do obydwu postaci. Śmiech i okrzyki radości rozbrzmiewały w powietrzu, a dzwonki sań dodawały melodii temu niezwykłemu wieczorowi.
Mariolcia obserwowała to wszystko z okna swojego sklepu, trzymając w dłoniach kubek herbaty. Uśmiechnęła się, czując ciepło w sercu. Wiedziała, że przywrócenie ducha świąt nie polegało na pokonaniu ciemności, ale na przypomnieniu, że światło zawsze jest gdzieś blisko.
Ostatnie słowa
Kiedy święta dobiegły końca, Krampus odwiedził Mariolcię w sklepie.
– Chciałem ci podziękować – powiedział cicho. – Nie wiedziałem, że można zmienić drogę, którą się idzie.
– Czasem wystarczy tylko inny kolor włóczki – odpowiedziała Mariolcia z ciepłym uśmiechem.
Krampus uśmiechnął się lekko, a potem, ku jej zaskoczeniu, wyjął mały pakunek.
– To dla ciebie – powiedział.
Gdy Mariolcia otworzyła prezent, znalazła w środku niezwykły motek włóczki. Był czarny jak noc, ale gdy przyjrzała się bliżej, dostrzegła w nim delikatne, połyskujące srebrne nitki, jak gwiazdy na zimowym niebie.
– Czasem ciemność też może być piękna – powiedział Krampus, odwracając się do wyjścia.
Gdy drzwi zamknęły się za nim, Mariolcia poczuła łzę spływającą po policzku. Nie była to łza smutku, lecz wzruszenia. Wiedziała, że święta będą teraz inne — nie tylko dla dzieci, ale także dla tych, którzy myśleli, że dla nich nie ma już miejsca w świecie radości.
I choć święta minęły, w „e-dziewiarce” zawsze czuć było ciepło, które rozgrzewało serca każdego, kto przekroczył próg.
{nomultithumb}
- Szczegóły
- Kategoria: Zmyślone historie
Rozdział 1: Historia Góry Ślęża i plemienia Ślężan
Góra Ślęża od wieków była świętym miejscem plemienia Ślężan, ludu, który wierzył, że bogowie gór czuwają nad ich losem. Zimą, gdy ziemia zamarzała, Ślężanie składali ofiary na szczycie góry, błagając o ochronę i ciepło. U stóp Ślęży wznosiły się małe chaty, w których ludzie starali się przetrwać mroźne miesiące.
Zima tego roku była wyjątkowo surowa, a śnieg zasypał chaty po same dachy. Ludzie z trudem ogrzewali wnętrza, a ich skromne ubrania nie chroniły przed przenikliwym chłodem. W jednej z chat mieszkała Łada, młoda dziewczyna znana z dobroci i troski o innych. Jednak to nie tylko mróz spędzał jej sen z powiek – jej młodszy brat, Jarowit, był poważnie chory.
Rozdział 2: Chory brat
Jarowit od tygodni leżał na posłaniu zrobionym z cienkich skór, drżąc z zimna. Jego oddech był płytki, a twarz blada. Matka Łady codziennie modliła się do bogów, błagając o cud, który uratuje chłopca.
– Łado – wyszeptał Jarowit pewnej nocy. – Czy bogowie naprawdę o nas pamiętają? Jest mi tak zimno…
Łada poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.
– Pamiętają, braciszku. Obiecuję, że znajdę sposób, by ci pomóc – powiedziała, gładząc jego zmarzniętą dłoń.
Zrozpaczona dziewczyna wzięła ze sobą jedyny ciepły płaszcz i wspięła się na szczyt Ślęży, by prosić bogów o pomoc. Klęcząc na ośnieżonej ziemi, wołała:
– Wielcy bogowie Ślęży, błagam was o pomoc! Nie dla mnie, ale dla mojego brata, który umiera z zimna. Dajcie mi siłę, bym mogła go ocalić!
Rozdział 3: Mariolcia przybywa
Tymczasem w swoim sklepiku w Anglii Mariolcia poczuła, że dzieje się coś niezwykłego. Jej magiczne włóczki zaczęły emitować delikatne złote światło. Kosz z najpiękniejszymi motkami zadrżał lekko, a Mariolcia wiedziała, że to znak – ktoś w potrzebie wzywa jej pomocy.
– No dobrze, widzę, że czas na kolejną przygodę – powiedziała z uśmiechem, pakując włóczki do kosza. Zamknęła oczy, skoncentrowała się na magii włókien, a po chwili znalazła się na ośnieżonym szczycie Ślęży.
Przed nią klęczała Łada, osłupiała na widok dziwnej kobiety w ciepłym płaszczu i z koszem pełnym kolorowych włóczek.
– Kim jesteś, pani? – zapytała, patrząc z niedowierzaniem.
– Jestem Mariolcia – odpowiedziała ciepło. – Sprowadzili mnie twoi bogowie, bo usłyszeli twoje wołanie. Przyniosłam coś, co pomoże twojemu bratu i twojemu ludowi.
Rozdział 4: Magiczny koc
Mariolcia poszła z Ładą do jej chaty, gdzie Jarowit leżał blady i słaby. Chłopiec spojrzał na Mariolcię zmęczonym wzrokiem.
– Kto to jest? – zapytał szeptem.
– To dar od bogów, braciszku – powiedziała Łada, a w jej głosie zabrzmiała nadzieja.
Mariolcia wyjęła z kosza miękkie, lśniące włóczki i spojrzała na Ładę.
– Potrzebujemy ciepłego koca, natychmiast. Pokażę ci, jak go zrobić – powiedziała.
Łada patrzyła z przerażeniem na włóczki i druty, które Mariolcia trzymała w dłoniach.
– Nigdy wcześniej nie dziergałam. Co, jeśli zrobię to źle?
– Nie martw się. Magia włóczek cię poprowadzi – odpowiedziała Mariolcia. – Tylko rób dokładnie to, co ci pokażę.
Mariolcia zaczęła delikatnie prowadzić dłonie Łady, ucząc ją podstaw dziergania. Początkowo dziewczyna myliła się i przerabiała oczka nieprawidłowo, ale Mariolcia z uśmiechem poprawiała błędy. Po kilku godzinach Łada stworzyła gruby, miękki koc, który pulsował delikatnym ciepłem.
– To koc pełen miłości – wyjaśniła Mariolcia, okrywając nim Jarowita. – Magia, która w nim tkwi, przywróci mu siły.
Rozdział 5: Pierwszy uśmiech
Jarowit zadrżał, a potem westchnął głęboko, jakby jego ciało wreszcie przestało walczyć z zimnem. Na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
– Jest ciepło… naprawdę ciepło – wyszeptał.
Łada zalała się łzami.
– Dziękuję, Mariolciu. Nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
– Nie musisz mi dziękować – odparła Mariolcia. – Podziękuj swoim bogom. To oni sprowadzili mnie tutaj.
Rozdział 6: Pomoc dla wioski
Wieść o cudzie rozeszła się po wiosce. Mieszkańcy przyszli do chaty Łady, by zobaczyć koc i spotkać Mariolcię.
– Czy możemy też nauczyć się tej sztuki? – spytała jedna z kobiet. – Nasze dzieci marzną, a my nie mamy nic, czym moglibyśmy je ogrzać.
– Oczywiście, że tak – odparła Mariolcia. – Włóczki, które przyniosłam, nigdy się nie skończą. Nauczę was dziergać, ale pamiętajcie – to dar od waszych bogów.
Mariolcia zorganizowała warsztaty dziergania, podczas których nauczyła Ślężan, jak tworzyć ciepłe ubrania i koce. Wkrótce wioska była pełna kolorowych dzianin, a mieszkańcy odzyskali nadzieję.
Rozdział 7: Święto dziękczynienia
Kiedy Jarowit całkowicie wyzdrowiał, Ślężanie postanowili złożyć hołd bogom. Zebrali się na szczycie Ślęży, niosąc ze sobą ciepłe ubrania i koce, które sami zrobili.
Łada stanęła na czele ceremonii.
– Wielcy bogowie Ślęży, dziękujemy wam za to, że wysłuchaliście naszych modlitw i sprowadziliście Mariolcię – mówiła, unosząc ręce do nieba. – Dzięki waszej łasce mój brat żyje, a nasza wioska przetrwała najcięższą zimę.
Tłum powtórzył jej słowa:
– Dziękujemy wam, bogowie, za waszą łaskę!
Na zakończenie ceremonii ustawiono kamienną figurę niedźwiedzia – symbol ciepła, ochrony i mocy bogów.
Rozdział 8: Pożegnanie Mariolci
Kiedy nadeszła wiosna, Mariolcia wiedziała, że jej misja dobiegła końca.
– Mariolciu, zostaniesz z nami? – spytał Jarowit, trzymając się za rękę siostry.
– Nie mogę, drogi Jarowicie. Są jeszcze inni, którzy potrzebują pomocy – odparła. – Ale pamiętajcie: macie teraz w rękach magię, która pozwoli wam pomagać sobie nawzajem.
Uścisnęła Ładę i Jarowita, po czym zniknęła w świetle, które rozpłynęło się w porannym słońcu.
Epilog: Legenda o niedźwiedziu
Legenda o cudzie na Ślęży żyła w opowieściach Ślężan przez pokolenia. Co roku wioska zbierała się u stóp kamiennego niedźwiedzia, by dziękować bogom za ich łaskę.
Mariolcia, w swoim małym sklepiku w Anglii, z uśmiechem wspominała małego Jarowita i odwagę Łady.
– Czasem wystarczy tylko jeden ciepły koc, by ogrzać serce całej wioski – powiedziała cicho, przygotowując kolejne magiczne włóczki.
{nomultithumb}
- Szczegóły
- Kategoria: Zmyślone historie
Rozdział 1: Nieoczekiwane Zaproszenie
Mariolcia przeglądała drewnianą skrzynię, pełną pożółkłych listów i zapomnianych dokumentów, kiedy natrafiła na notatkę, której nigdy wcześniej nie widziała. Była napisana drobnym, drżącym pismem, a jej słowa zdawały się szeptać tajemnicę: „W Stańczykach włóczki miały moc ukrytą, a ci, którzy je chronili, płacili najwyższą cenę”. Mariolcia wiedziała, że wiadukty Stańczyki, zwane również „Akweduktami Północy”, były nie tylko inżynieryjnym arcydziełem, ale także świadkiem mrocznych wydarzeń z przeszłości.
Budowa monumentalnych wiaduktów rozpoczęła się na początku XX wieku, kiedy Prusy Wschodnie przeżywały rozkwit technologiczny. Wiadukty, zlokalizowane na terenach obecnej Suwalszczyzny, były częścią linii kolejowej Gołdap-Żytkiejmy, której budowa miała strategiczne znaczenie militarne. Konstrukcja z betonu i stali, zwieńczona majestatycznymi łukami, została ukończona w 1918 roku, jednak pełne uruchomienie trasy miało miejsce dopiero w 1927 roku. Linie te służyły głównie do transportu materiałów wojskowych, a wśród nich znajdowały się również włóczki o niezwykłych właściwościach.
Mariolcia nie mogła oderwać wzroku od notatki, której historia zdawała się zbyt niesamowita, by mogła być prawdziwa. Zdecydowała, że musi tam pojechać, by odkryć prawdę i zrozumieć, jakie sekrety skrywały dawne Prusy Wschodnie.
Rozdział 2: Spotkanie w Karczmie
Wieczorem, po długiej podróży przez Suwalszczyznę, Mariolcia znalazła się w Wiżajnach, malowniczej wiosce, domach z drewna i piaszczystych uliczkach. Karczma „Pod Orłem”, z fasadą z ciemnego drewna i szyldem kołyszącym się na wietrze, była miejscem, gdzie miejscowi od pokoleń opowiadali sobie historie o dawnych czasach. Wnętrze karczmy wypełniał zapach dymu z kominka i starego piwa, a ściany zdobiły zdjęcia przedstawiające wiadukty Stańczyki w różnych fazach budowy.
Gdy Mariolcia usiadła przy jednym ze stołów, w karczmie panowała cisza, przerywana tylko trzaskiem ognia. Starszy mężczyzna z siwym wąsem, ubrany w tweedową marynarkę, podszedł do niej niespiesznie.
– „Szukasz Stańczyków, prawda?” – zapytał głębokim, niskim głosem.
Mariolcia uniosła wzrok, zaskoczona.
– „Tak. Chciałabym dowiedzieć się więcej o ich historii. Słyszałam, że były używane do transportu nietypowych towarów.”
– „Ach, włóczki...” – mężczyzna usiadł naprzeciwko. – „To nie były zwykłe nici. W czasie, gdy linia ruszyła w 1927 roku, przewożono ogromne ilości materiałów do celów wojskowych. Włóczki te były nasycone tajemnicą i miały swoje miejsce w legendach. Niemcy wiedzieli, co robią.”
Rozdział 3: Historia Prus Wschodnich
Mariolcia w napięciu słuchała opowieści mężczyzny, który przedstawił się jako Antoni – były nauczyciel historii, teraz emerytowany przewodnik. Opowiadał o Prusach Wschodnich, regionie, który przez wieki stanowił mozaikę kultur i strategicznych interesów. Wiadukty Stańczyki, będące dumnym symbolem niemieckiej precyzji i technologii, były nie tylko linią kolejową, ale też elementem ukrytych działań militarnych.
– „W latach dwudziestych, kiedy Prusy Wschodnie jeszcze żyły swoją potęgą, wojsko zaczęło eksperymentować z różnymi formami zabezpieczania swoich żołnierzy” – kontynuował Antoni, wbijając wzrok w Mariolcię. – „Włóczki, które przewożono tą linią, były nasycone alchemicznymi miksturami i zaklęciami z dawnych czasów. Wyobraź sobie kardigany, które mogły czynić noszących je żołnierzy niewidzialnymi.”
Mariolcia poczuła, jak ciarki przebiegają jej po plecach. Historia, którą dotąd uważała za lokalną legendę, zaczynała nabierać bardziej niepokojących kształtów.
Rozdział 4: Droga do Stańczyków
Rankiem Mariolcia, zaopatrzona w mapy i notatki, ruszyła z Antonim przez lasy Suwalszczyzny. Miejsce to było przesycone ciszą, jakby przyroda sama strzegła sekretów przeszłości. Droga prowadziła przez gęste zarośla, między którymi co jakiś czas pojawiały się pozostałości dawnych ścieżek wydeptanych przez niemieckich żołnierzy.
Po kilku godzinach marszu, z dala od cywilizacji, przed ich oczami wyrosły majestatyczne wiadukty Stańczyki. Ich imponujące łuki, dumnie wznoszące się na tle nieba, zdawały się opowiadać historie nie tylko o inżynierach i budowniczych, ale też o żołnierzach i transportach, które miały miejsce tu przed dekadami. Były świadkami ciszy, która nastąpiła po kolejowych sygnałach i stukocie kół.
– „Tu się to wszystko zaczęło” – powiedział Antoni, wskazując na jeden z filarów, gdzie wyryto starożytny symbol. – „Włóczki nie były tylko materiałem. Były bronią, której efekty wymknęły się spod kontroli.”
Mariolcia wiedziała, że to miejsce było kluczem do rozwikłania tajemnicy, która mogła zmienić jej życie i historię sklepu „e-dziewiarka”.
Rozdział 5: Odkrycie Zapomnianych Eksperymentów
Pod jednym z filarów wiaduktu Antoni odsunął zarośnięte mchem kamienie, które ukrywały wlot do wąskiego tunelu. Światło dnia rozmyło się w półmroku, gdy Mariolcia i Antoni weszli do wnętrza. Tunel pachniał wilgocią i starym kurzem, a ich kroki odbijały się echem od kamiennych ścian. Na jednym z łuków wymalowane były niemieckie napisy i symbole, które zdawały się przynależeć bardziej do okultystycznych rytuałów niż do wojskowych oznaczeń.
Antoni wyciągnął z kieszeni starą latarkę i oświetlił kamienną półkę, na której stały zakurzone skrzynki. Jedna z nich nosiła wypaloną pieczęć niemieckiej armii. Gdy Mariolcia ostrożnie podniosła wieko, zobaczyła starannie złożone kłębki włóczki, których kolory były nienaturalnie żywe, jakby czas nie miał na nie wpływu.
– „To są te włóczki?” – zapytała cicho, czując dziwną energię bijącą od materiału.
– „Tak, to one” – odpowiedział Antoni. – „Włóczki, które według notatek Müllera były nasączane nie tylko alchemicznymi eliksirami, ale także starodawnymi zaklęciami runicznymi. Niemieccy naukowcy pracowali nad kardiganami, które miały uczynić żołnierzy niewidzialnymi na polu bitwy. Początkowo wszystko szło zgodnie z planem, ale…”
Mariolcia poczuła narastający niepokój. Z dziennika, który znalazła, wiedziała, że eksperymenty szybko wymknęły się spod kontroli. Żołnierze, którzy nosili te kardigany, z czasem stawali się niewidzialni nie tylko dla wroga, ale też dla własnych towarzyszy. W końcu znikali na zawsze, rozpływając się w powietrzu, jakby nigdy nie istnieli.
Rozdział 6: Świadectwa Przeszłości
Przeglądając dalsze skrzynki, Mariolcia natrafiła na kolekcję starych dokumentów. Wśród nich były raporty, które mroziły krew. Hans Müller, główny inżynier projektu, pisał:
„Początkowo myśleliśmy, że zniknięcia to jedynie przejściowy efekt uboczny. Jednak po dziesiątym żołnierzu zrozumieliśmy, że natura zaklęć przerasta naszą kontrolę. Włóczki, z których tworzyliśmy kardigany, pochodziły z terenów pełnych legend o dawnych tkaczach, którzy potrafili wplatać w swoje prace dusze i sny.”
Antoni odwrócił się do Mariolci z poważnym wyrazem twarzy.
– „Musimy stąd zabrać te włóczki, zanim ktoś inny się o nich dowie. W nieodpowiednich rękach mogą sprowadzić zgubę.”
Mariolcia skinęła głową, czując ciężar odpowiedzialności. Sklep „e-dziewiarka” miał stać się schronieniem dla tych tajemniczych materiałów, ale nie mogła pozwolić, by ktokolwiek wykorzystał je ponownie do złych celów.
Rozdział 7: Naprawianie Błędów Przeszłości
Z ciężką torbą pełną włóczek, Mariolcia i Antoni wrócili do Wiżajn. Noc była chłodna, a ich oddechy zamieniały się w mgiełki w świetle latarni. Karczma „Pod Orłem” była teraz cichsza niż kiedykolwiek, a ogień w kominku migotał, jakby odczuwał ich niepokój.
– „Znasz odpowiednią historię dla tych włóczek?” – zapytał Antoni, podając jej starannie owinięty rękopis, na którym widniały zapomniane zaklęcia, pełne mocy, ale i niebezpieczeństw. – „Użyj ich mądrze.”
Mariolcia ujęła torbę w dłonie, czując ciężar zarówno fizyczny, jak i symboliczny. Włóczki były piękne – każda nić w nich była niczym pojedyncza decyzja, która mogła zapoczątkować nieodwracalne zmiany. Wiedziała, że jej zadaniem było nie tylko rozplątać ich węzły, ale i nadać im właściwe przeznaczenie. To nie były zwykłe włóczki, lecz narzędzie do tkania losów, które musiały być użyte z rozwagą.
Przez chwilę wpatrywała się w nie w milczeniu, zastanawiając się, jak wielką odpowiedzialność na siebie przyjęła. Nie chodziło o to, by używać ich, kiedy tylko poczuła impulsywną potrzebę, lecz by znajdować momenty, w których mogły naprawić to, co zostało zniszczone. Musiała wiedzieć, kiedy je wykorzystać, by nie zagubić się w ich mocy.
„Użyj ich mądrze”, powtórzyła w myślach słowa Antoniego. Czym były te włóczki, jeśli nie odzwierciedleniem jej samej? Każdy wybór miał swoje konsekwencje, a każdy ruch nici mógł przywrócić coś, co zostało utracone, lub na zawsze zmienić bieg wydarzeń. To, co wydawało się być zaledwie nicią, w rzeczywistości było odpowiedzią na to, jak naprawiać błędy przeszłości, ale tylko wtedy, gdy nie zapomniało się o równowadze i odpowiedzialności.
Wiedziała, że nie może pozwolić, by magia tych włóczek stała się narzędziem w rękach tych, którzy szukają łatwych rozwiązań. Musiała znaleźć sposób, by ich użycie przyniosło prawdziwą zmianę, naprawiając to, co zostało złamane w świecie i w sercach ludzi. W tym procesie chodziło o cierpliwość, rozwagę, a przede wszystkim o zrozumienie, że naprawianie błędów nie polega na wymazywaniu przeszłości, lecz na uczynieniu jej częścią mądrego, nowego początku.
Wspomnienie tamtych dni, kiedy wszystko wydawało się stracone, stało się dla niej przypomnieniem, że każda nić w rękach człowieka ma potencjał do twórczego działania, ale tylko wtedy, gdy rozumie się jej pełną wartość.
Rozdział 8: Nowe Życie Magicznych Włóczek
Po powrocie do Anglii sklepik Mariolci na rogu starej uliczki zmienił się nie do poznania. Drewniane półki, które wcześniej uginały się pod zwykłymi motkami, teraz dźwigały niezwykłe kłębki o tajemniczym pochodzeniu. Klienci z różnych zakątków kraju, a nawet z zagranicy, przychodzili, przyciągani opowieściami o magicznych włóczkach, które przynosiły szczęście, a może i coś więcej.
W „e-dziewiarce” pojawili się znawcy i nowicjusze, dziewiarki i dziewiarze, którzy chcieli poznać sekrety dawnych technik, przekształcając historie bólu w dzieła pełne ciepła i piękna.
Rozdział 9: Tajemnica w Oczach Klientów
Każdy, kto wchodził do sklepu, czuł coś niezwykłego. Włóczki wydawały się żyć – ich kolory mieniły się, a przy dotyku lekko pulsowały, jakby odpowiadały na ukryte emocje. Mariolcia pilnowała, aby dziergane z nich dzieła były tworzone z odpowiednią intencją i szacunkiem. Opowiadała odwiedzającym historie o dawnych tkaczach, o potędze włóczki i o tym, jak łatwo jest zamienić magię w przekleństwo, jeśli użyje się jej niewłaściwie.
Rozdział 10: Legenda, która Stała Się Rzeczywistością
„E-dziewiarka” stała się sławna, przyciągając mistrzynie dziewiarstwa z całego świata. Każdy motek sprzedawany przez Mariolcię miał swoją opowieść, a klienci mówili, że dzierganie z tych włóczek wprowadzało ich w stan dziwnego spokoju i inspiracji.
Mariolcia wiedziała, że tajemnice wiaduktów Stańczyki nie były już tylko echem wojny, lecz częścią nowego rozdziału – historii pełnej nadziei i piękna, w której magia włóczki została odkryta na nowo i zapisana od nowa.
{nomultithumb}
- Szczegóły
- Kategoria: Zmyślone historie
Rozdział I: Magiczne Włóczki
Mariolcia nie była zwykłą właścicielką sklepu z włóczkami. Od lat prowadziła „e-dziewiarkę”, niewielki, ale przytulny sklepik na rogu starej uliczki w małym, angielskim miasteczku. Sklep wyglądał jak z obrazka — drewniane półki uginały się pod ciężarem motków o najróżniejszych kolorach, od głębokiego burgundu po świetlistą miętę. Aromat świeżo parzonej herbaty i zapach lawendy unosiły się w powietrzu, wypełniając pomieszczenie ciepłem i spokojem.
Jednak Mariolcia miała sekret. Sekret, którego strzegła równie pilnie, jak najcenniejszej włóczki w swojej kolekcji. To nie były zwyczajne motki — niektóre z nich miały moc zdolną ożywiać marzenia, ukoić ból, a czasem… wywoływać rzeczy bardziej tajemnicze. Mariolcia nie mówiła o tym nikomu, a jeśli już, to jedynie tym, którzy potrafili docenić siłę prawdziwej magii. Jej sklepik zdawał się emanować delikatną aurą tajemnicy, ale tego dnia ta aura przyciągnęła coś mroczniejszego.
— Mariolciu, czy to prawda, co mówią? — zapytała pani Davies, sąsiadka, która przyszła po motek turkusowej włóczki. — Że znowu widziano dziwne cienie w okolicach Wąwozu Czarownic? Przecież to tylko legenda, prawda?
Mariolcia spojrzała znad dzierganej chusty i zmrużyła oczy. Wąwóz Czarownic, a raczej jego legenda, zawsze wywoływały u niej niepokój. Była to historia, którą znała od dziecka — i która, jak wiedziała, miała w sobie więcej prawdy, niż większość ludzi chciałaby przyznać.
— A może legenda to coś więcej, niż nam się wydaje, pani Davies? — odparła zagadkowo, wręczając motek włóczki. — Proszę uważać na to, co jest ukryte między drzewami.
Pani Davies wzruszyła ramionami, ale w jej oczach zabłysła iskra strachu. Sklepik Mariolci znowu stał się cichy, lecz w ciszy tej unosiła się nuta napięcia.
Rozdział II: Historia Dziewiarek z Ciężkowic
Po południu Mariolcia zaparzyła sobie herbaty i usiadła w kącie sklepu, gdzie czuła się najlepiej. Myśli nie dawały jej spokoju. Z dzieciństwa pamiętała opowieść o dziewiarkach z Ciężkowic, miasteczka położonego w południowej Polsce. Były to kobiety znane z tego, że potrafiły dziergać najpiękniejsze szaty, o jakich można sobie wyobrazić. Nie były to zwyczajne stroje — ich dzieła były pełne magii, potrafiły ochronić przed chłodem, a nawet odwrócić zły los.
Jednak czarnoksiężnik, który władał owymi ziemiami w zamierzchłych czasach, pałał zazdrością do talentu dziewiarek. Wściekłość i zawistne serce kazały mu rzucić klątwę na te pełne wdzięku i mocy kobiety. Gdy księciu z Ciężkowic dziewiarki ofiarowały magiczne szaty chroniące jego królestwo, czarnoksiężnik nie wytrzymał. Zamienił dziewiarki w kamienie, a wąwóz, w którym się to stało, zaczęto nazywać Wąwozem Czarownic. Czarnoksiężnik poniósł za to swoją karę, ale jego cień wciąż czasem wędruje po tamtych stronach.
— Cóż za ironia, że włóczka, którą zdobyłam z tamtych ziem, ma taką moc — szepnęła Mariolcia do siebie, biorąc do ręki miękki motek ciemnofioletowej wełny.
Rozdział III: Niespodziewany Gość
Dzwonek nad drzwiami rozbrzmiał ostro, wyrywając Mariolcię z zamyślenia. Do sklepu wkroczył mężczyzna, którego widok wywołał w niej mimowolny dreszcz. Był wysoki, o wąskich, przenikliwych oczach i długim czarnym płaszczu, który jakby unosił się wokół niego niczym mroczny cień.
— Dzień dobry, pani Mariolu — odezwał się głębokim głosem, pełnym sztucznej uprzejmości. — Nazywam się Ambrose Quell. Może pani nie zna mojego nazwiska, ale zna pani z pewnością moje dziedzictwo. Jestem potomkiem tamtego czarnoksiężnika, który rzucił klątwę na dziewiarki z Ciężkowic.
Mariolcia zamarła na chwilę, lecz jej usta ułożyły się w uprzejmy uśmiech. W końcu ktoś, kogo legendy mogłyby nazwać wrogiem, stał przed nią we własnej osobie.
— Cóż za niespodzianka — powiedziała chłodno. — Więc to dlatego interesują pana moje włóczki? Chce pan odzyskać coś, co czarnoksiężnik stracił wieki temu?
Ambrose Quell uniósł jedną brew i zrobił krok bliżej, a powietrze w sklepie zdawało się nagle ochładzać.
— Magia dziewiarek nie należy do pani — syknął. — To moja spuścizna, moje dziedzictwo, i nie pozwolę, by trafiła w niepowołane ręce. Niech pani uważa, komu dzierga pani przyszłość.
Mariolcia poczuła lodowaty dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa, ale zachowała spokój.
— Magiczne włóczki muszą trafić w ręce tych, którzy wiedzą, jak ich używać, panie Quell. Może pan je kupić, jeśli ma pan dobre intencje. — Ostatnie słowa wybrzmiały jak wyzwanie.
Ambrose Quell roześmiał się, ale w jego śmiechu było coś zimnego.
— Zobaczymy, pani Mariolu. Zobaczymy.
Rozdział IV: Ożywająca Magia
Noc tego dnia przyszła szybko i przyniosła ze sobą mgłę, która zdawała się snuć wokół sklepu. Mariolcia, czując niepokój, postanowiła coś zrobić. Wyciągnęła najpotężniejszy z magicznych motków — włóczkę o odcieniu nocy, mieniącą się srebrnymi nitkami przypominającymi blask gwiazd.
— Czas, by dziewiarki z Ciężkowic miały swoją zemstę — powiedziała, zaczynając dziergać płaszcz pełen ochronnej mocy. — Ten, kto nosi to dzieło, nie zna strachu ani cienia.
Wraz z każdym ściegiem sklep wypełniała nowa energia, która wydawała się ożywiać cienie wokół. Motki na półkach zaczęły delikatnie drżeć, a ich kolory migotały, jakby miały swoje własne życie.
Rozdział V: Konfrontacja
O poranku, gdy mgła ustąpiła, Ambrose Quell powrócił. W jego oczach płonęła złość.
— Mariolciu, nie wiesz, z czym igrałaś! — wykrzyknął, podnosząc ręce, w których trzymał coś przypominającego starą różdżkę. — Ta magia jest moją spuścizną! Jestem potomkiem tamtego czarnoksiężnika!
Mariolcia wstała i uniosła swoje dzieło — płaszcz o gwieździstych nitkach.
— Może, ale magia dziewiarek jest silniejsza od twojej klątwy. Czas przywrócić równowagę.
Rzuciła płaszcz na Ambrose’a. Ten próbował się bronić, ale włóczka oplatała go, jakby była żywym stworzeniem. Mężczyzna krzyczał, a jego postać zaczęła się rozmywać, aż całkiem zniknął.
Epilog: Sklep pełen magii
Od tamtej pory „e-dziewiarka” stała się jeszcze bardziej niezwykła. Każda dzianina, która powstawała z magicznych włóczek, niosła ochronę i moc. Mariolcia wiedziała, że magia dziewiarek z Ciężkowic była bezpieczna.
A gdzieś w Wąwozie Czarownic, między drzewami, słychać było szept wiatru. To dziewiarki czuwały nad swoim dziedzictwem
{nomultithumb}
- Szczegóły
- Kategoria: Zmyślone historie
Odsłona I: Spotkanie w mglistym ogrodzie
Poranek był spowity mgłą, gdy Mariolcia otwierała sklep „e-dziewiarka”. Przez całą noc nie dawała jej spokoju myśl o parze z jej snu: samuraju o oczach pełnych niepokoju i pięknej Japonce, której smutek wręcz przeszywał powietrze. Była pewna, że jej sny są czymś więcej niż przypadkową fantazją. Przeszłość, jak dawny ślad, upominała się o uwagę.
Gdy tylko Mariolcia usiadła za ladą, sięgnęła po szczególny motek NORO Silk Garden Sock — włóczkę, która odznaczała się wyjątkowym bogactwem kolorów i fakturą przywodzącą na myśl jedwabny dotyk. Kolory przechodziły jeden w drugi, przypominając światło przebijające przez mglisty las: głęboka zieleń mchu, nasycone odcienie purpury i roziskrzony błękit. W miarę jak zaczęła robić na drutach, czując delikatne sploty tej magicznej włóczki, mrok sklepu zdawał się gęstnieć. Po chwili świat wokół rozmył się, a ona znalazła się w samym środku spokojnego, mglistym japońskiego ogrodu.
Tam, pośród ciszy wiśniowych drzew, stała Japonka o imieniu Yukiko, smukła, jakby nie należała do tego świata. Obok niej znajdował się Nobu, samuraj, którego spojrzenie wyrażało mieszankę odwagi i strachu. Trzymał rękę blisko jej dłoni, jakby dzielił ich niewidzialny mur.
— Kim jesteście? — spytała Mariolcia cicho, a jej słowa rozniosły się echem po ogrodzie.
— Jestem Yukiko — odpowiedziała kobieta miękkim, melodyjnym głosem. — A to Nobu. Byliśmy sobie przeznaczeni, lecz... — Yukiko spuściła wzrok, jakby wypowiadanie słów na nowo rozdrapywało dawne rany.
Nobu spojrzał na Mariolcię z mieszanką nadziei i rezygnacji.
— Rozdzielono nas, zanim mogliśmy zaznać szczęścia. Moje obowiązki wobec rodu… klątwa, która wisi nad nami… Nie mogliśmy być razem. — Jego głos brzmiał tak, jakby przemawiał nie tylko za siebie, ale za wszystkie pokolenia, które nie zaznały spełnionej miłości.
Odsłona II: Opowieść o utraconej miłości
Kiedy wróciła do sklepu, Mariolcia przez dłuższą chwilę siedziała w milczeniu, nie mogąc wyrzucić z głowy wizerunku Yukiko i Nobu. Jej myśli wędrowały w poszukiwaniu dawnego sekretu, odpowiedzi na pytanie, co właściwie sprawiło, że ich miłość, choć wieczna, utknęła w bolesnym zawieszeniu. Następnego dnia, przeglądając stare księgi, natrafiła na zapis o samurajskich obyczajach, ale to jedna konkretna historia przykuła jej uwagę.
Były to dzieje pewnej wielkiej miłości – miłości między samurajem i piękną damą dworu, która została przerwana przez zdradę w rodzinie Nobu. Jego własny ród, w strachu przed zhańbieniem, zamknął Yukiko w samotności i przepędził Nobu, rzekomo z powodu niezgody na ich związek. Samuraj, posłuszny swemu kodeksowi, udał się na wygnanie, obiecując Yukiko, że kiedyś wróci. Nigdy jednak nie zdołał dotrzymać tej obietnicy. Nobu zginął z dala od ukochanej, a Yukiko, wierna mu do końca, nigdy nie porzuciła nadziei, że kiedyś znów się spotkają. Mijały stulecia, a ich dusze, związane przysięgą, krążyły w niekończącym się oczekiwaniu.
Mariolcia wiedziała, że potrzebują czegoś, co przywróci im spokój — i połączy na zawsze. Sięgnęła po swój motek Silk Garden Sock, i postanowiła stworzyć płaszcz, który uwolni ich dusze.
Odsłona III: Zwoje przeznaczenia
W półmroku sklepu Mariolcia rozpoczęła dzierganie. Włóczka NORO Silk Garden Sock, miękka, a zarazem solidna, snuła się między drutami, tworząc wzory, które same formowały się pod jej palcami. Kolory mieniły się w nikłym świetle, ożywając, jakby tchnienie dawnych czasów wypełniało każdy splot. Zielone, purpurowe i granatowe pasma płynęły w harmonii, splatając się w żywą opowieść o Nobu i Yukiko.
Wiedziała, że musi stworzyć coś więcej niż tylko płaszcz — coś, co połączyłoby ich dusze raz na zawsze. Przy każdym ściegu dodawała symbole wierności i nadziei, wyhaftowane złotą nitką, które miały nadać płaszczowi moc. Im bardziej się zagłębiała, tym wyraźniej widziała wspomnienia pary; ich śmiech, szeptane wyznania, obietnicę, że choćby wieki ich rozdzieliły, zawsze będą razem.
Odsłona IV: Przeznaczenie spełnione
Kiedy po wielu godzinach pracy płaszcz był gotowy, Mariolcia poczuła, że czas wrócić do ogrodu. Znalazła się z powrotem wśród wiśniowych drzew, a Yukiko i Nobu stali tam, oczekując w ciszy, jakby przeczuwali, że nadchodzi chwila odkupienia. Nobu patrzył na Yukiko z nieukrywaną czułością, a jej spojrzenie odpowiadało mu z delikatnością, jakiej nie można było wyrazić słowami.
Mariolcia otuliła ich płaszczem wykonanym z Silk Garden Sock, którego sploty lśniły, jakby płynęły w nich uczucia. W chwili, gdy płaszcz objął ich ramiona, ogród ożył kolorami. Włóczka NORO zdawała się promieniować, światło przebłyskiwało przez jedwabne włókna, jakby natura sama chciała podkreślić piękno tego momentu. Yukiko i Nobu spojrzeli na siebie, ich dłonie w końcu się spotkały, a całe ich ciała wypełniła złocista poświata.
Zapanowała cisza, przeniknięta spokojem. Mariolcia poczuła, jak ich duchy wzlatują ku górze, jakby wolne od bólu, który nosili przez wieki.
— Dziękujemy ci, Mariolciu — wyszeptała Yukiko, a jej głos brzmiał jak wiatr wśród kwitnących wiśni. Mariolcia poczuła ciepły dotyk ich wdzięczności, jakby każda nić w tym magicznym płaszczu była spleciona nie tylko włóczką, ale także miłością. Wróciła do „e-dziewiarki” z poczuciem spełnienia i spokojem, wiedząc, że czasem nawet rozdzielone dusze mogą się odnaleźć, jeśli tylko ktoś da im szansę.
{nomultithumb}